Rozdział 6

1.1K 65 2
                                    

W milczeniu nie odrywaliśmy wzroku od tego, co znajdowało się przed nami. Wszyscy byliśmy zbyt zszokowani by zrobić cokolwiek. A to wszystko za sprawą tego, że do drzewa przywiązany był nieprzytomny i ranny Jasper. Nie mogłam uwierzyć w to, co oni mu zrobili.

No cóż... nie ma co dłużej czekać. Przecież nie możemy tu stać i tylko się na niego gapić. Musimy go stąd zabrać i to możliwe jak najszybciej. Właśnie, dlatego jako pierwsza ruszyłam z miejsca, jednak szybko zostałam powstrzymana.

- To może być pułapka. - Odezwał się Wells łapiąc mnie za nieuszkodzoną część mojego ramienia.

- Och dajcie spokój. – Warknęłam poirytowana. – To pułapka odkąd tylko go zabrali. Chcecie teraz się wycofać? Po tym wszystkim zawrócicie do obozu i go tu zostawicie? – Uniosłam brew do góry patrząc po wszystkim z niedowierzaniem.

Nikt już więcej się nie odezwał. Strzepnęłam rękę Wellsa i nie czekając na ich dalsze komentarze ruszyłam przed siebie. Mamy uratować Jaspera i tylko to się teraz liczy. To było moim celem od wczorajszego dnia. Nie zamierzam go tu zostawić na pewną śmierć. Gdybyśmy mieli to zrobić to równie dobrze mogliśmy w ogóle nie opuszczać obozu.

- To nie skończy się dobrze. – Mruknął Murphy.

Już po chwili reszta bez zbędnych komentarzy szła za mną. Wszyscy byliśmy czujni. W końcu nie wiadomo, gdzie mogą czaić się Ziemianie. Ciężko uwierzyć mi w to, że tak po prostu go tu zostawili.

Gdy stanęliśmy pod drzewem, przyjrzałam się uważnie chłopakowi. Jasper wyglądał na rozpalonego. Jego dłonie były przywiązane nad głową. Ściągnęli z niego kurtkę i koszule, a jego rana była czymś zaklejona.

- Oni go leczą. – Odezwała się zafascynowana Clarke, również przyglądając się chłopakowi.

- Później będziesz podziwiać ich dzieło. – Prychnęłam. – Jeśli masz ochotę to możesz im nawet podziękować, ale teraz musimy go ściągnąć. – Dodałam podchodząc bliżej.

- Stój. – Krzyknął ktoś za mną.

Poczułam jak grunt pod moimi nogami się zapada, a ja gwałtownie zaczęłam spadać w dół.

- Tori! – Usłyszałam jeszcze przerażony głos Finna.

Praktycznie od razu poczułam mocny uścisk na mojej lewej dłoni. Spanikowana spojrzałam do góry. Od razu natrafiłam na brązowe oczy Bellamy'ego. To właśnie on w ostatniej chwili zdążył mnie złapać. Przez chwile w milczeniu patrzył w moje oczy, po czym wciągnął mnie z powrotem na górę. Przez mocne szarpnięcie uderzyłam w jego klatkę piersiową, jednak szybko od niego się odsunęłam.

- Nic ci nie jest? – Zapytał chłopak, na co tylko wciąż oszołomiona pokiwałam tylko głową.

Spojrzałam ponownie w przepaść. Ziemianie nieźle to sobie zaplanowali. Gdyby nie Bellamy, zginęłabym od razu. Moje ciało zostałoby przeszyte w wielu miejscach. Zginęłabym na miejscu w dość bolesny sposób.

- Dzięki. – Mruknęłam ponownie przenosząc wzrok na chłopaka, na co ten niewzruszony skinął tylko głową.

 – Mruknęłam ponownie przenosząc wzrok na chłopaka, na co ten niewzruszony skinął tylko głową

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Broken Souls // Bellamy BlakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz