Rozdział 11

1K 61 5
                                    

Wczorajsza noc przyniosła naszemu obozowi i dobre i złe wieści. Na początku może zacznijmy od tych dobrych informacji. Jasper się w końcu obudził. Byłam w kapsule razem z Octavią i Monty'm, gdy to się stało. Piliśmy alkohol znaleziony gdzieś przez Finna. Dużo rozmawialiśmy i żartowaliśmy. Zarówno mi, jak i chłopakowi bardzo zależało na tym, by odwrócić uwagę O od śmierci Atoma. Właśnie w tamtym momencie Jasper się obudził. W czwórkę spędziliśmy tam całą noc. Jasper nie miał na tyle sił, by wyjść, a poza tym i tak była już późna noc, więc nikt z nas nie miał ochoty wychodzić.

Nasze szczęście nie trwało, jednak zbyt długo. Rano okazało się, że nasza grupa ponownie się zmniejszyła. Wells został znaleziony martwy. Został zabity przez Ziemian, a przynajmniej tak nam się wydawało.

Rano razem z Octavią zeszłyśmy na dół biorąc się od razu do pracy. Wszyscy musieliśmy działać, by umocnić nasz obóz. Zwłaszcza teraz, gdy kolejna osoba z nas straciła swoje życie. Każdego z nas interesem było, by ogrodzenie możliwie jak najszybciej powstało.

- A może to nie Ziemianie zabili Wellsa tylko nasza słodka, mała koleżanka. – Usłyszałam parszywy głos Murphy'ego za plecami. – W końcu ma spore doświadczenie, skoro zabiła swoich rodziców.

- Co powiedziałeś? – Odparłam cicho odwracając się w jego stronę.

Powoli podniosłam na niego wzrok chcąc mu się uważnie przyjrzeć. Nie wierze, że naprawdę to powiedział. Naprawdę będzie lepiej dla niego, jeśli okaże się, że się po prostu przesłyszałam.

- Masz problem ze słuchem? – Rzucił kpiąco, na co parę osób wokół nas się zaśmiało.

- Powtórz to jeszcze raz. – Zażądałam.

- A może kłamie? – Prychnął. – Swojego ojca zabiłaś z zimną krwią. Twoja matka została sama i umarła. To przecież logiczne, czyja wina to była. Zabiłaś jej męża, a później zabiłaś i ją. Jesteś mordercą. Masz na sumieniu już dwie osoby, a może nawet trzy.

I właśnie w tym momencie miarka się przebrała. Tu żadne liczenie w głowie, by się uspokoić nie pomoże. Dłużej nie mogłam tego słuchać. Moja cierpliwość ma swoje granice, które właśnie zostały mocno przeciągnięte.

Odkąd tu wylądowaliśmy znosiłam komentarze Murphy'ego i to jak byłam traktowana zarówno przez niego jak i przez inne osoby. Wszystko po mnie spływało. Murphy mógł mówić o mnie i o moim ojcu co chciał, ale nie pozwolę wypowiadać się na temat mojej mamy. Ona zawsze była najważniejszą osobą w moim życiu i nigdy.... Nigdy bym jej nie skrzywdziła.

W furii rzuciłam się na chłopaka, który zaskoczony nie zdążył zareagować. Murphy stracił równowagę, co tylko ułatwiło mi całą tą sytuację. Usiadłam na nim i zaczęłam odkładać go pięściami. Nikt nie odważył się do nas podejść. Wszyscy tylko stali i przyglądali się całej sytuacji. Takich właśnie oddanych przyjaciół ma John Murphy.

Straciłam umiejętność trzeźwego myślenia. Na początku nie chciałam go mocno uszkodzić. Chciałam tylko, by zapłacił za wszystko. Jednak w tym momencie mógł dla mnie nawet umrzeć. Nie obchodziło mnie to.

Po chwili poczułam mocne szarpniecie, które odciągnęło mnie od chłopak. Wściekła próbowałam się wyrywać. Miałam ochotę rozszarpać Murphy'ego, do którego zdążyło podbiec już parę osób.

- Uspokój się! – Osoba, która mnie trzymała próbowała zwrócić na siebie uwagę, jednak ja wciąż nie odrywałam wściekłego wzroku od Murphy'ego. – Uspokój się Tori. – Powtórzył cicho przy moim uchu, przez co w końcu zaskoczona odwróciłam głowę w jego stronę niedowierzając w to, że to właśnie on mnie powstrzymał.

Broken Souls // Bellamy BlakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz