Rozdział 7

1.1K 60 4
                                    

Do obozu tak jak już wspominałam wróciłam sama. Jakoś nie straszne było mi towarzystwo Ziemian. Tak właściwe w tamtym momencie wolałam spotkanie z nimi niż spędzenie choćby minutę dłużej w towarzystwie Murphy'ego. Ten chłopak tak bardzo działa mi na nerwy, że nawet nie jestem w stanie tego opisać.

Wieczorem, gdy zrobiło się już całkowicie ciemno, rozpalono duże ognisko na samym środku naszego obozu. Przez cały ten czas chodziłam po okolicy starając się unikać kontaktów z ludźmi. Prawda jest taka, że było to ostatnie, na co miałam w tym momencie ochotę, a większości z nich chyba było to nawet na rękę.

Gdy wróciłam już do obozu, zauważyłam, że przy ognisku zrobił się ogromny tłok. Ludzie ustawiali się w długą kolejkę, a ja kompletnie nie rozumiałam o co chodzi.

Parę metrów po mojej prawej stronie zauważyłam Clarke. Dziewczyna przyglądała się temu wszystkiemu z niedowierzaniem wypisanym na twarz. Licząc na to, że może ona będzie wiedziała o co chodzi, ruszyłam w jej stronę.

- Co tam się dzieję? – Zapytałam będąc obok blondynki.

Niestety dopiero teraz zauważyłam, że dziewczyna nie jest sama. Tuż obok niej stał też Finn. Gdybym go wcześniej zauważyła, na pewno bym tu nie podeszła, ale teraz było już za późno. Chłopak nie obdarzył mnie ani jednym spojrzeniem. Miałam wrażenie, że jest wręcz zirytowany moją obecnością. Jednak postanowiłam go całkowicie zignorować. Skoro on może to robić to, dlaczego ja niby nie.

- Rozdają jedzenie. – Wytłumaczyła mi dziewczyna kręcąc przy tym z niedowierzaniem głową. – Warunek jest jednak taki, że najpierw musisz ściągnąć opaskę.

- Więc będziesz tak stać i nic z tym nie zrobisz? – Uniosłam jedną brew do góry.

- A co niby mam zrobić? – Spojrzała na mnie zirytowana.

Rozumiem, że jest głodna, ale nie musi od razu się wyżywać po biednych i niewinnych ludziach. Przecież ja tylko pytam chcąc zrozumieć, dlaczego bezczynnie stoi i nic nie robi. Powinna dobrze wiedzieć, że od samego patrzenia nic się nie zmieni.

- Myślałam, że planujesz nimi rządzić. – Wzruszyłam obojętnie ramionami. – Więc chyba powinnaś zacząć samodzielnie myśleć Clarky. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam umrzeć z głodu.

- Nie ściągnę opaski i ty też nie powinnaś tego robić. – Powiedziała stanowczo łapiąc mnie za nadgarstek, gdy chciałam już od nich odejść. – Arka musi wiedzieć, że da się tu żyć. Potrzebujemy ich pomocy i dobrze o tym wiesz.

- A kto mówi o ściągnięciu opaski? – Prychnęłam. – W każdym razie ja nie zamierzam uczestniczyć w waszym strajku głodowym, ale wy róbcie co chcecie. – Dodałam i pewnie ruszyłam w stronę ogniska.

Wyminęłam ogromną kolejkę kierując się prosto w stronę jedzenia. Gdy już miałam zabrać jeden z patyków, obok mnie pojawił się chyba najbardziej znienawidzony przeze mnie chłopak w tym obozie.

- Ej! Myślisz, że skoro jesteś mordercą to ciebie kolejka nie dotyczy? – Warknął Murphy łapiąc mnie za uszkodzone ramie.

Odwróciłam się w jego stronę starając się zachować niewzruszony wyraz twarzy. Nie chciałam dać po sobie poznać bólu. Nie dam mu takiej satysfakcji. To ostatnie, na co mogłabym sobie pozwolić. Mam swoją dumę i nie pozwolę jej urazić.

- Z tego, co widzę to kolejka jest do ściągnięcia opasek. Ja swojej nie ściągam, więc w niej nie stoję. To chyba logiczne. – Uśmiechnęłam się do niego sztucznie.

- Najpierw opaska później jezdnie. Takie zasady. – Warknął na mnie zirytowany.

- Zasady? – Uniosłam jedną brew do góry. – Podobno tu nie ma zasad. – Dodałam posyłając mu słodki uśmiech, po czym wykręciłam mu ramie tak, że już po chwili leżał na ziemi. - Nigdy więcej nie próbuj mnie dotykać John albo gorzko tego pożałujesz. Lepiej sobie to zapamiętaj.

Broken Souls // Bellamy BlakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz