Rozdział 36

885 71 6
                                    

Woda była z każdej strony. Oblewała mnie, zalewała, a ja w niej tonęłam. Z każdą kolejną chwilą było coraz gorzej. Czułam się tak, jakby ktoś niewidzialną liną ciągnął mnie na dno i nie chciał mnie puścić. To tak jakbym miała na sobie masę obciążenia, przez które nie byłam w stanie wypłynąć.

Wyciągnęłam rękę do góry. Miałam wrażenie, że mnie i powierzchnię dzielą miliony metrów. To niemożliwe, żeby udało mi się dostać na górę. Czułam, że zaczynam panikować coraz bardziej. Powinnam zachować spokój, ale jak mogłam to zrobić, gdy znajduje się w takiej sytuacji. To przecież niewykonalne. Jeśli jednak teraz się poddam to nigdy nie dowiem się, co stało się z moimi przyjaciółmi. Umrę tu kompletnie sama, a to chyba najgorsze, co może nas spotkać. Śmierć w samotności dodatkowo nie mając pojęcia, gdzie są moi bliscy i czy w ogóle ktokolwiek z nich przeżył. Nie mogę. Nie chce tak umrzeć.

Jeden... Uspokój się! Dwa... Uspokój się! Trzy... Uspokój...

Naprawdę nie wiem, jakim cudem udało mi się wypłynąć na powierzchnie. Trzymając się jedną ręką za ranny brzuch wydrapałam się na brzeg. Kaszlałam wypluwając wodę. Nie miałam, jednak wystarczająco siły, by się podnieść. Próbowałam, ale nie byłam w stanie. Gdy tylko próbowałam to zrobić czułam się jakby moja ranna jeszcze bardziej się otwierała. Ból był nie do zniesienia. Do tej pory chyba po prostu byłam pod wpływem adrenalina i duży wpływ na pewno odegrała sama chęć przeżycia. Tylko to pozwoliło mi wypłynąć. Działanie adrenaliny dodawało mi siły. To jednak był już za wielki wysiłek. Straciłam resztki sił i po prostu opadłam zmęczona na plecy. W końcu z bólu straciłam przytomność.

- Victoria? – Usłyszałam w oddali, czyjś głos

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

- Victoria? – Usłyszałam w oddali, czyjś głos. – Victoria... – Ktoś wciąż powtarzał moje imię klepiąc mnie po policzku.

Zmęczona niechętnie otworzyłam oczy. Poza jasnym światłem nie widziałam zupełnie nic. Światło raziło mnie okropnie, dlatego zamrugał parę razy próbując przyzwyczaić wzrok. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ktoś się nade mną pochyla. Nie był to kolejny Ziemian. Z radością uświadomiłam sobie, że znam tę osobę.

- Clarky... – Wychrypiałam cicho. – Nie myślałam, że gdy umrę pierwszą osobą, jaką zobaczę będziesz akurat ty.

- Nie umarłaś. Boże, co ci się stało? - Wyszeptała załamana.

Zauważyłam, że tuż za blondynką stała jakaś dziewczyna. Wydawała się dziwnie znajoma. Dopiero po chwili zorientowałam się skąd ją znam. Przecież już ją kiedyś widziałam. Choćby wtedy, gdy Clarke na moście rozmawiała z przywódca Ziemian chcąc wynegocjować rozejm między nami. Oczywiście nie doszło to do skutku, ale właśnie wtedy ją widziałam.

To ona. To ich przywódca.

Naprawdę bardzo chciałabym wiedzieć, jak doszło do tego, że Clarke z nią teraz jest. Między nami były napięte stosunki. Byliśmy w trakcie wojny. Ziemianie przyszli, by nas pozabijać, a teraz one obie stoją tu przede mną jak gdyby nigdy nic. Razem... Nie próbując się pozabijać. To naprawdę dziwne. Chciałabym o to zapytać, ale teraz nie miałam na to sił.

Broken Souls // Bellamy BlakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz