Rozdział 65

617 49 1
                                    

Dziewczyna, z którą pojawił się Murphy miała na imię Emori. Była Ziemianką i jak się okazuje dziewczyną Murphy'ego. Poznali się podczas podróży chłopaka, gdy ten odszedł z naszego obozu razem z Jahą i resztą. Murphy zdecydował się ich, jednak opuścić i odejść razem z dziewczyną. W drodze powrotnej okradali różnych ludzi. Jakoś bez najmniejszego problemu byłam w stanie w to uwierzyć. W końcu to brzmiało, jak coś do czego zdolny był Murphy. Obserwując nową grupę Ziemian podsłuchali ich rozmowy o tym, co stało się z naszymi. Murphy o dziwo zdecydował, że chce dostać się do naszego obozu, żeby przekonać się o tym na własne oczy. Emori nie chciała go opuścić, dlatego postanowiła iść z nim. Zbliżając się do obozu natrafili na Roana i tak całą trójką wylądowali w naszym obozie.

Już wcześniej wiedzieliśmy, że nasi ludzie zostali zabrani do Polis, jednak nie wiedzieliśmy, w której części miasta byli dokładnie przetrzymywani. Jak się okazał szczęście po raz kolejny nam nie sprzyjało. Nasi ludzie są pod samym nosem nowej komandor. Znajdowali się w głównej wieży, a właściwe pod nią w lochach. Uwolnienie ich ze stolicy już wcześniej nie było takie proste. Teraz sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. Dostanie się do wieży wydaje się wręcz niemożliwe, a uwolnienie naszych i wydostanie się stamtąd żywym... No cóż to brzmi niewykonalnie.

Po informacjach, o których dowiedzieliśmy się od nich musiałam zostać sama. Każdego z nas podłamało to, co usłyszeliśmy. W końcu wszyscy nasi ludzie, przyjaciele już lada moment mogą umrzeć. Musieliśmy przyswoić te wiadomość w swój własny sposób.

Wdrapałam się na najwyższy punkt w obozie, by obserwować otoczenie. Czułam się tak jakbym miała dosłownie związane ręce. Byłam przytłoczona tym wszystkim, co się działo. Wiem, że nie wolno nam się poddać. W końcu dopóki oni wciąż żyją nie mamy prawa ich opuścić.

Nie wiem jak długo tu siedziałam. Moje myśl skierowały się na moment, w którym mierzyłam z broni do Murphy'ego. Zastanawiało mnie, czy jego też byłabym w stanie zabić. W końcu dopiero, co zabiłam dwoje innych ludzi. Może nie byli bez winny, ale jednak byli ludzi. Co to o mnie świadczy?

Mój ojciec gdyby to wiedział musiałby być ze mnie szalenie dumny i to chyba po raz pierwszy w życiu. Wykapana córeczka tatusia.

Naprawdę jestem ciekawa jakby wyglądało nasze życie, gdyby sytuacja tamtego nieszczęsnego dnia potoczyłaby się zupełnie inaczej. Co by się stało gdybym tamtego dnia na Arce została na noc u Finna? Mój ojciec nie próbowałby mnie zabić i w efekcie sam nie został zabity przez moją mamę. Wciąż by żył i mam przypuszczenie, że tu na Ziemi byłby drugim Pike'm, a może nawet o wiele gorszym. Może moja matka w końcu, by wyzdrowiała. Może Finn, by wciąż żył. Może nawet wciąż bylibyśmy razem. Jednak gdybym tamtego dnia nie została zamknięta to mogłabym nigdy nie trafić na Ziemię. Nie poznałabym moich przyjaciół. Nie poznałabym Bellamy'ego.

To zabawne jak jedno wydarzenie może zmienić całe nasze życie. Może to, że zabiłam tych ludzi też wpłynie na moje życie. Już sam fakt, że wciąż o tym myślę coś znaczy. Najgorsze jest jednak to, że to jeszcze nie koniec. Dopiero zaczynam tę wojnę. Żeby zadośćuczynić powinnam przynajmniej uwolnić naszych ludzi i niewinnych Ziemian z rąk nowej komandor. W końcu to Ludzie Lodu są moimi wrogami, a nie wszyscy Ziemianie. Nie możemy o tym zapomnieć.

- Co jest? – Usłyszałam w pewnym momencie obok siebie.

Niechętnie obróciłam głowę w bok od razu zauważając siedzącego obok mnie Travisa. Mężczyzna patrzył przed siebie, jednak widziałam, jak co jakiś czas zerkał na mnie kątem oka.

- Nic. – Burknęłam pod nosem. – Po prostu myślę o tym wszystkim.

- Dalej myślisz o tym, co się stało? – Zapytał, na co wzruszyłam tylko ramionami. – Nie rozumiem... To pierwsi ludzie, jakich zabiłaś? – Dodał zdezorientowany.

Broken Souls // Bellamy BlakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz