Rozdział 3

2.2K 103 14
                                    

Mój pokój okazał się większy niż salon w poprzednim mieszkaniu. Czekałam aż wujek wniesie walizkę i rozejrzałam się dokładnie po wnętrzu. Mimo wielkości, było bardzo przytulnie. Bukowe łóżko pościelono kolorowym wełnianym pledem. Przy wysokich oknach wychodzących na taras stało dębowe biurko, a na drewnianej podłodze leżał puszysty dywan.

– Reszta rzeczy powinna zostać dostarczona do piątku – powiedział Nikson.

Odwróciłam się od okna i skinęłam głową.

– Kiedy... Kiedy będę mogła pójść do szkoły?

– Załatwiłem wszystkie formalności, więc mogłabyś pójść już w poniedziałek, ale nie musisz tego robić, Grace. Przechodzisz żałobę. Nikt nie oczekuje, że wrócisz do normalności w tak krótkim czasie. Możesz pozwolić sobie na smutek.

W tym problem, że nie mogłam. Gdybym pozwoliła sobie na smutek tak, jak tego chciałam, już nigdy bym z niego nie wypłynęła. Utonęłabym, zalana przez fale cierpienia.

Musiałam jak najszybciej pójść do szkoły. Początki zawsze bywały trudne, więc będę miała na czym skupić uwagę. Będę miała czym się zająć. Będę miała czym odciągnąć myśli od mamy.

Od jej braku i wszystkich tajemnic, z którymi mnie zostawiła.

– Chcę pójść w poniedziałek – powiedziałam dużo słabszym głosem niż zamierzałam.

– Dobrze. Nie będę cię zatrzymywał.

Chciał coś jeszcze dodać, ale miałam już serdecznie dość. Odwróciłam się do niego plecami, a chwilę potem usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Zostałam sama.

Napięcie zeszło ze mnie jak powietrze z nadmuchanego balonu, a ogłuszająca cisza jaka zapanowała po zniknięciu wujka, przeszyła mnie do głębi. Osunęłam się na podłogę i rozpłakałam.

***

Poniedziałek nadszedł dużo szybciej niż sądziłam. Przez ostatnie dni prawie nic nie jadłam, lecz brak jedzenia zupełnie mi nie przeszkadzał. Nie czułam głodu i nawet kiedy Nikson przygotował pysznie wyglądające naleśniki, dałam radę wepchnąć w siebie zaledwie kilka kawałków.

Niedzielę spędziłam na płaczu, więc spuchniętych oczu nie dało zamaskować się makijażem, mimo że próbowałam. Sądziłam, że czerwień odciągnie uwagę od nienaturalnie jasnych tęczówek, lecz nic z tego. Tylko je uwydatniła.

Pamiętając chłód z sobotniej nocy i widząc niespodziewaną biel za oknem, założyłam grubsze jeansy, bluzę i najgrubszą kurtkę, jaką miałam. Kiedy stanęłam gotowa w holu, Nikson zlustrował mnie wzrokiem, po czym stwierdził:

– Przydadzą ci się cieplejsze ciuchy.

Świetnie.

Zawiązałam trampki i podążyłam za wujkiem do samochodu, próbując wykonywać jak największe i jak najostrożniejsze kroki, żeby nie zmoczyć butów. Gdybym wiedziała, zabrałabym ze sobą zimowe, lecz nawet mi przez myśl nie przeszło, że w październiku może padać śnieg. W Marinos panowało wieczne lato, podobnie jak w Lutice – naszym pierwszym miejscu zamieszkania, zaś w Kinton śnieg padał sporadycznie. Zimie towarzyszył raczej deszcz i błoto niż biały puch.

– Często tak tutaj jest? – spytałam, gdy udało mi się wgramolić do auta.

– Zima zazwyczaj trwa od końca października do połowy marca, czasami dłużej, do kwietnia.

Opadłam zrezygnowana na siedzenie i oparłam głowę o zagłówek. Śnieg może i był magiczny, ale towarzyszące mu zimno już nie.

Nikson ruszył, a ja złapałam mocniej za pas. Zjeżdżaliśmy wąską ścieżką z cholernie stromej góry. Po stronie pasażera widziałam przepaść. Odwróciłam wzrok. Boże Życia, miej mnie w opiece. Nie wiedziałam, jak wyobrażałam sobie drogę do domu wujka, ale na pewno nie tak. Może i widoki z okna były piękne, ale zdecydowanie nie warte tego zjazdu.

Skrzydlaty GrzechWhere stories live. Discover now