Rozdział 44

1.3K 81 20
                                    

Kilka różnych emocji przetoczyło się przeze mnie, kiedy próbowałam pojąć, co się właśnie działo. Klatkę piersiową rozpaliła mi wściekłość, gdy Rhaven poruszył ustami, starając się zmusić do odwzajemnienia pocałunku.

Szarpnęłam się. Kajdany wbiły się boleśnie w nadgarstki. Zupełnie nie przejmowałam się bólem, chcąc uwolnić się za wszelką cenę. Z całej siły ugryzłam go w wargę, lecz on tylko wzmocnił nacisk ust, całując dalej. Szamotałam się, siłując z łańcuchami i próbowałam odwrócić głowę, ale mieszaniec trzymał mocno, nie pozwalając, żebym się odsunęła.

Drzwi otworzyły się z hukiem i Rhaven w końcu się odsunął. Klatka piersiowa unosiła mi się gwałtownie z każdym szybkim oddechem, gdy patrzyłam, jak uśmiecha się bezczelnie i ociera mi kciukiem usta.

– Nadal tak samo słodkie jak zapamiętałem – wymruczał i wstał, zanim zdążyłam splunąć mu w twarz.

Zacisnęłam dłonie w pięści i starałam się uspokoić szalejącą wściekłość. Pomyśleć, że nie uważałam go za złego, kiedy każdy, dosłownie każdy mnie przed nim ostrzegał. Czułam obrzydzenie do samej siebie. Dałam się oszukać i pozwoliłam, żeby zdobył moje zaufanie. I to właśnie bolało najbardziej.

– Chyba mówiłem, że Reed miał to zrobić.

Zmroziło mnie, gdy rozpoznałam głos z polany. Powoli przeniosłam wzrok na osobę podającą się za mojego ojca. Wyglądał równie elegancko i dostojnie, co nad jeziorem. Wziął krzesło z rogu pokoju i szurając, przeciągnął je na środek. Usiadł, założył nogę na nogę i odetchnął głęboko.

Rhaven podszedł do niego i stanął po prawej.

– Przerwało mu niecierpiące zwłoki zadanie – odparł mieszaniec.

– Nie nadajesz się – cmoknął z niezadowoleniem. – Nie masz czystych genów.

O czym oni, do cholery, mówili?

– Mamy wiele spraw do omówienia, prawda Grace? – Mężczyzna złączył dłonie i oparł je na kolanach. – Trochę się tego nazbierało po tylu latach.

– Kim jesteś?

– Nazywam się Corbin Quillen. – Uśmiechnął się. – Jestem twoim ojcem.

Milczałam.

– Istnieje kilka legendarnych rodów wśród nas, velipii – oznajmił. – Ja pochodzę z Quillenów, ten bękart... – Spojrzał z pogardą na Rhavena. – ...z Windlocków. Wyobrażasz sobie mieć takie korzenie, a jednak być mieszańcem? – Zaśmiał się, kręcąc głową. – Jego matka przepuściła całą godność, zdradzając Arthura z człowiekiem.

Rhaven ledwo zauważalnie zacisnął szczęki.

– Arthur okazał mu miłosierdzie, przyjmując pod dach i opiekując się nim. Sprowadził hańbę na dom, lecz nie mógł pozwolić, aby potomek ukochanej żony umarł, czyż nie? Rhaven był dzieckiem, którego nikt nie chciał, ale na szczęście wykazał się rozumem i związał się ze mną na pięćdziesiąt lat.

– Związał? – zapytałam cicho.

– Istnieje u nas coś takiego jak spętanie krwi – wyjaśnił. – Jedna osoba jest posłuszna drugiej. Wybrany przedmiot łączysz ze zmieszaną krwią i oznaczasz nim podwładnego. – Cmoknął na Rhavena. – Pokaż jej.

Mieszaniec uniósł rękę i odsłonił bransoletę, rzecz, która zawsze mnie fascynowała. Zastanawiałam się, dlaczego cały czas ją nosi. Właśnie otrzymałam odpowiedź. Czerwony metal owijał jego biceps, idealnie przylegając do skóry. Materiał bransolety wyglądał na twardy, lecz zarazem elastyczny, kiedy dopasowywał się do ruchów właściciela.

Skrzydlaty GrzechWhere stories live. Discover now