Rozdział 41

1.2K 80 4
                                    

Zgubiłam oddech w płucach.

– Co jest, do cholery? – Zdezorientowany ton Conalla doskonale określał mętlik w mojej głowie.

Patrzyłam na mężczyznę, który podawał się za mojego ojca i czułam jak z każdą sekundą robi mi się coraz bardziej niedobrze. Ciemne włosy starannie ułożył, odsłaniając wysokie czoło. Ubrany w kremowy garnitur prezentował się elegancko i schludnie. Skrzydła w odcieniu kawy zupełnie nie pasowały do wytwornej otoczki.

Podszedł do nas, a Conall natychmiast osłonił mnie swoim ciałem. Mężczyzna zaśmiał się, kręcąc głową.

– Martwiłem się naszego pierwszego spotkania, ale widzę, że niepotrzebnie. – Oczy w kolorze lodu napotkały moje. – Jesteś do mnie dużo bardziej podobna niż sądziłem.

Wyszłam zza Conalla, ledwo utrzymując się na drżących nogach.

– Nie jestem twoją córką.

Mężczyzna ponownie się zaśmiał. Uśmiechał się i śmiał, próbując udawać miłego, lecz nic nie mogło zamaskować okrucieństwa w jego oczach. Nie zamierzałam dać się nabrać.

– Też kiedyś obdarzyłem uczuciem walqa. – Wskazał głową Conalla. – Niezbyt dobrze się to dla mnie skończyło.

– Nie chcę tego słuchać – odezwałam się, zanim zdążył powiedzieć coś więcej. – Nie jesteś moim ojcem. Nie jesteś, ponieważ...

– Ponieważ uważasz się za człowieka? – zapytał z kpiną blondyn.

Moje serce na chwilę zgubiło rytm. Oczywiście, że byłam człowiekiem. Wiedziałabym przecież, gdybym posiadała skrzydła. Moje oczy nie wypełniały się czernią. Z moich palców nie wyrastały szpony.

Mężczyzna posłał blondynowi karcące spojrzenie, a ten wyprostował się i zacisnął szczęki.

– Mam ci dużo do opowiedzenia, Grace. – Ponownie się zbliżył, na co Conall zawarczał. – Po tylu latach, chyba możesz poświęcić trochę czasu ojcu?

– Ona nigdzie z tobą nie pójdzie – warknął wilk, ponownie tworząc ze swojego ciała tarczę.

– Zobaczymy – odparował blondyn.

To wszystko wydawało mi się nierealne. Jakim cudem znalazłam się w takiej sytuacji? Przeniosłam wzrok na Rhavena. Stał nieruchomo, całkiem zdystansowany.

– Znasz go? – spytałam szeptem.

Chłód nie znikał z jego spojrzenia. Wydawał się obojętny, ale widziałam jak drgnął mu mięsień na policzku.

Rhaven nie odpowiedział, a zamiast niego odezwał się mężczyzna.

– Oczywiście, że zna. Pracuje dla mnie. – Uśmiechnął się z zadowoleniem. – Jest bardzo oddany naszej sprawie.

– Pracuje...? – Zmarszczyłam brwi.

Popatrzyłam to na niego, to na mężczyznę i zaraz zrozumiałam. Poczułam, jakby ktoś przyłożył mi pięścią w brzuch. Słowa Loli o sekcie, o niebezpiecznej osobie, dla której pracował jej brat.

Zachowuje się, jakby wierzył w coś więcej. Jakby zupełnie oddał się jakieś idei.

Cofnęłam się, kręcąc głową, a oczy napełniły mi się łzami.

– To... – wydusiłam z trudem. – To niemożliwe. – Spojrzałam na niego, czując jak wypełnia mnie poczucie zdrady. – Wiedziałeś...? Przez cały ten czas wiedziałeś?

Rhaven nie odpowiedział, ale jego milczenie wyrażało więcej niż słowa. Gorąca łza spłynęła mi po policzku, a gardło zacisnęło się boleśnie, podobnie jak serce. Pocałował mnie. Przez cały czas kłamał i jeszcze miał czelność mnie pocałować.

– Dość już tych pogaduszek – odezwał się mężczyzna. – Znudziło mi się czekanie.

Nie ruszyłam się. Nie dałam rady.

– To prawda? – wykrztusiłam, nie odrywając wzroku od Rhavena. – On jest moim ojcem?

Mieszaniec bardzo powoli skinął głową.

– Nie... – Pokręciłam głową. – Nie. Nie zgadzam się. Nie...

Conall złapał mnie za rękę. Nawet przez łzy widziałam determinację na jego twarzy.

– Nie pozwolę, żeby cię zabrali – powiedział z przekonaniem, po czym rozciągnął usta w uśmiechu. – Najpierw musisz dokończyć to, co chciałaś mi powiedzieć.

Jak mógł w tej chwili żartować?

– Grace. – Głos mężczyzny sprawił, że z powrotem skupiłam na nim uwagę. – Jeśli nie chcesz, żeby wilczkowi stała się krzywda, lepiej ze mną pójdź.

Zmroziło mnie. Conall nie miał z tym nic wspólnego. To o mnie chodziło. Nie mogłam pozwolić, żeby coś mu się stało. Nie wybaczyłabym sobie tego.

– Nie słuchaj go. – Ścisnął moją rękę. – Nie jestem bezbronny. Poradzę sobie.

– Mamy przewagę liczebną – zaświergotał blondyn.

Panika ścisnęła mi klatkę piersiową. W uszach słyszałam szum krwi, lecz przynajmniej łzy zniknęły. Teraz czułam tylko złość. Grozili mi. Nie mieli tylko przewagi liczebnej. Posiadali skrzydła, szpony i ostre zęby.

Kątem oka mignął mi kształt i dłoń Conalla została wyrwana z mojej. Gwałtownie odwróciłam się, ślizgając się na lodzie. Blondyn rzucił się na Conalla, a ten zmienił postać w powietrzu.

Wszystko działo się w ciągu sekundy. Blondyn nie spodziewał się tak szybkiego ataku ze strony Conalla. Wielkie pazury walqa rozorały mu pierś. Zanim zdążył się odsunąć, wilk złapał w zęby jego skrzydło i wyrwał jednym szarpnięciem. Velip zawył tak głośno, że musiałam powstrzymać się przed zakryciem uszu dłońmi.

Conall odrzucił oderwane skrzydło na bok. Odsłonił ostre zębiska, z których skapywała krew i zawarczał groźnie. Velip zaczął się czołgać z powrotem w stronę jeziora, lecz walq zatopił zęby w jego nodze. Krzyknął przeraźliwie i próbował ratować się pozostałym skrzydłem. Ostro zakończona kość musnęła futro wilka, a ten wbił pazury w jego ciało i rozerwał, zanim velip wydał z siebie kolejny dźwięk.

Blondyn nie żył.

Powoli odwróciłam się do mężczyzny i Rhavena.

– Cóż, spodziewałem się lepszej walki – skomentował mężczyzna, wydymając usta. – Przynajmniej mam jednego nieudacznika mniej.

Nie byłam w stanie nazwać go ojcem. Nie mogłam. Mój mózg nie potrafił tego pojąć. Gdyby moim ojcem był velip, mama by o tym wiedziała. Przecież...

Nagle mnie olśniło. Czy to...? O Boże. Czy to dlatego uciekła z Brivel?

Byłam cholernym mieszańcem?

Zaczęłam cofać się w stronę Conalla.

– Nie radziłbym – ostrzegł mężczyzna.

Zignorowałam jego ton i obróciłam się na pięcie. Poślizgnęłam się, lecz w ostatniej chwili odzyskałam równowagę. Ostry ból przeszył moją nogę i musiałam się zatrzymać. Już wcześniej ją nadwyrężyłam, a teraz się buntowała.

Conall, widząc problem, w dwóch susach znalazł się przy brzegu. Ostrożnie postawił łapę na lodzie, lecz gdy chciał stąpnąć, lodowa powłoka jeziora trzasnęła niebezpiecznie i wilk natychmiast się wycofał.

Zerknęłam przez ramię, a mój oddech przyspieszył. Rhaven i mężczyzna nie ruszyli się z miejsca. Gdyby chcieli, już dawno by mnie złapali. Napotkałam spojrzenie ciepłych, brązowych oczu wilka i ignorując palący ból, ruszyłam do brzegu.

Robiłam coraz to szybsze kroki, kiedy usłyszałam:

– Zajmij się tym.

Zdążyłam się odwrócić, żeby zobaczyć jak Rhaven bierze zamach i z całej siły uderza w lodową powłokę pięścią. Lód pękł, wydając przerażający trzask. Cofnęłam się, lecz było już za późno. Linia pęknięcia w zastraszająco szybkim tempie zbliżyła się do moich stóp.

Straciłam grunt pod nogami, a lodowata woda zamknęła mi się nad głową.


Skrzydlaty GrzechUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum