Rozdział 45

1.2K 74 9
                                    

Wiedziałam, co powiedział, ale nie rozumiałam.

– Umarłeś – stwierdziłam z uczuciem otępienia.

Wilhelm zaśmiał się.

– Nie do końca. Za każdą historią kryje się osobna prawda, Grace. Jeszcze się tego nie nauczyłaś?

Kajdany na nadgarstkach puściły i w końcu mogłam usiąść. Otarłam mokre policzki wierzchem dłoni, unikając patrzenia na rozdartą skórę, a Corbin pospiesznie zerwał łańcuchy, uwalniając moje kostki. Byłam wolna, a jednak nadal uwięziona. O ucieczce mogłam tylko marzyć. Szczególnie, że stał przede mną Pradawny.

Corbin odrzucił kajdany na bok i ukłonił się Wilhelmowi. Ten popatrzył na niego z wyższością i rzucił:

– Wynoś się stąd. – Przeniósł wzrok na Rhavena. – Idź do sektora trzynastego. Czeka tam na ciebie kilka zadań.

Corbin wyszedł skulony przez drzwi, a jego podwładny był tuż za nim. Cieszyłam się, że Rhaven poszedł. Nie mogłam na niego patrzeć, nie czując bólu w sercu.

– Twój ojciec jest irytujący. – Pradawny przestawił krzesło i usiadł na nim okrakiem, kładąc dłonie na oparciu. – Ale przyznam, że dobrze postąpił, zabierając ze sobą walqa.

Usiadłam na skraju łóżka.

– Gdzie on jest?

– W bezpiecznym miejscu.

Od Pradawnego biła czysta potęga. Tak wielka, że z trudem przychodziło mi oddychanie w jego obecności. Emanował siłą i tajemnicą, a jedyne co robił, to siedział.

– Porozmawiajmy. – Oparł brodę na dłoniach, a wpatrzone we mnie ciemne oczy przyprawiały o dreszcze. Czaiło się w nich coś, czego nie potrafiłam określić. Coś przerażającego.

– Najpierw chcę zobaczyć Conalla – powiedziałam, zanim opuściła mnie odwaga. Z każdą sekundą Pradawny wywoływał coraz większy strach.

– Zapewniam cię, że nic mu nie jest.

Milczałam. Ku mojemu zaskoczeniu, Wilhelm westchnął ciężko i wstał.

– Lubię cię – oznajmił niespodziewanie. – Dbasz o innych. Nie zostawiasz ich, gdy wiesz, że mogą cię potrzebować. – Podszedł do drzwi i złapał za klamkę. – Chodź, zaprowadzę cię do niego.

Z tłukącym się o żebra sercem, wstałam na chwiejnych nogach. Bosymi stopami dotknęłam zimnej posadzki. Zadrżałam. Ciało wydawało mi się za ciężkie, żebym mogła się ruszać.

Pradawny przepuścił mnie w drzwiach, lecz zaraz wyprzedził i poprowadził sterylnie białym korytarzem. Kuśtykałam, podążając za nim i rozglądałam się na boki, próbując zapamiętać otoczenie.

Jasne światło jarzeniówek raziło w oczy. Co kilka metrów mijaliśmy żelazne drzwi z ciężkimi zasuwami, aż doszliśmy do schodów prowadzących w dół. Złapałam za poręcz i powoli zeszłam za Pradawnym.

– To przez ciebie Corbin się tym zajmuje? – spytałam.

– Nie nazywasz go ojcem – stwierdził. – Nie dziwię ci się. Jego metody wychowawcze są godne pożałowania.

Ściany zmieniły się w zimny kamień. Nikłe światło zwykłych żarówek prawie nie oświetlało tego miejsca. Niepokój rozszedł się po moim ciele niczym mrówki, gdy usłyszałam pierwsze dźwięki.

Jęki bólu.

– Gdzie... – Przełknęłam ślinę, bo nagle zaschło mi w gardle. – Gdzie jesteśmy?

Skrzydlaty GrzechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz