Rozdział 42

1.2K 79 9
                                    

Pod moje powieki wdarło się ostre światło.

Łapczywie wciągnęłam powietrze, otwierając oczy. Wpatrywałam się w sufit. Mgła zasnuwała mój umysł, krew szumiała w uszach. Minęła dobra chwila, zanim usłyszałam zgiełk i okrzyki zniecierpliwienia. Zerwałam się na równe nogi. Nic nie pamiętałam. Co się stało? Gdzie się znalazłam?

Kiedy wzrok przyzwyczaił się do jasności, naprzeciwko zobaczyłam mężczyznę ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Wysoki, umięśniony, przerażający. Jego lodowate spojrzenie sprawiło, że po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz.

– Wiem, że wszyscy czekaliście na tę chwilę! – Basowy głos wywołał wibracje w posadce. Spanikowanym wzrokiem rozejrzałam się dookoła, obracając się wokół własnej osi. – Czas rozpocząć oficjalne pierwsze rozgrywki Stowarzyszenia!

Serce zabiło mi jak oszalałe w piersi, dłonie spociły się. Stałam w klatce stworzonej do walki. Zebrani wiwatowali, ledwo mieszcząc się w wydrążonym w kamieniu wysokim pomieszczeniu pozbawionym okien.

– Zawodnicy! – konferansjer mówił dalej. – Pamiętajcie! Istnieje jedna reguła na tym ringu! Tylko zwycięzca wyjdzie z niego żywy!

Trzewia skręciły mi się w bolesny supeł, oddech przyspieszył. Spojrzałam na mężczyznę. Posłał mi krzywy uśmieszek, a oczy błysnęły mu czerwienią. Walq. Miałam walczyć z walqiem. Musiałam się stąd wydostać. Zostanę zmiażdżona, zanim choćby się ruszę.

Rozpaczliwie szukałam drogi ucieczki, kiedy rozbrzmiał gong, wprawiając w drżenie całe pomieszczenie. Nie panikuj. Tylko nie panikuj.

– Niech poleje się krew!

Tłum oszalał, a ja stałam jak sparaliżowana. Czułam żądną krwi aurę zgromadzonych, wibracje okrzyków w duszy. Walq nie zbliżył się, czekając na mój ruch.

– Grace! – Przez kakofonię przebił się znajomy głos. Zwróciłam głowę w stronę dźwięku. Conall. Znajdował się w drugiej klatce, jakieś sto metrów dalej. Dzieliły nas żelazne kraty i morze nadnaturalnych istot. – Walcz!

Jego naglący ton otrząsnął mnie. Walq ruszył na mnie niczym taran. Zrobiłam unik i przekoziołkowałam się jak najdalej, lecz byłam za wolna. Szarpnął mnie za włosy i postawił do pionu. Wykręciłam się, garść kosmyków została mu w dłoni. Nie zwracałam uwagi na ból, wszystko zagłuszyła adrenalina.

Cofnęłam się, oddychając ciężko. Umiałam walczyć. Uczyłam się samoobrony latami. Nie byłam całkowicie bezbronna i przede wszystkim nie bałam się bólu. Okrążyłam się z przeciwnikiem, analizując go. Pamiętałam jedną z najważniejszych zasad – jeśli wiesz, z kim walczysz, możesz zyskać przewagę.

Mierzyłam się z walqiem, nie velipem. Ich rasa nie potrafiła przemieniać się do pośredniej formy, więc jeśli nie zdecyduje się nagle na transformację w wilka, przynajmniej nie zostanę rozszarpana przez pazury lub ostre zębiska.

– Nie spodziewałem się po tobie woli walki – powiedział z uśmiechem. – To będzie większa zabawa, niż mógłbym sobie wyobra...

Wystrzeliłam pięścią przed siebie, celując w nos. Kość chrupnęła. Krew trysnęła, lejąc się po twarzy. Zobaczyłam zaskoczenie w czerwonych oczach. Tłum wiwatował.

Dwa ciosy później leżałam na ziemi.

Jęknęłam, przewracając się na bok. Walq poruszał się szybciej niż potrafiłam to zarejestrować. Odczołgałam się od niego, próbując na powrót odnaleźć oddech w płucach. Dostałam w brzuch i żebra.

– To nie było miłe – mruknął i jednym ruchem nastawił nos.

– Nie miało być – wycharczałam, wstając.

Skrzydlaty GrzechWhere stories live. Discover now