Rozdział 22

1.4K 80 16
                                    

Okrążyłam fontannę i dodając gazu, dojechałam do bramy. Otworzyła się, a ja nawet nie przejmowałam się strachem zawsze towarzyszącym mi podczas jazdy w dół. Nie zastosowałam się do rad Rhavena, jechałam szybciej niż powinnam, a łzy zamazywały mi drogę.

Nie obchodziło mnie, że zachowywałam się nieodpowiedzialnie. Nie obchodziło mnie, że nie zdjęłam łańcuchów z opon. Chciałam po prostu jak najszybciej dotrzeć do domu. Do miejsca, w którym, jak właśnie zdałam sobie sprawę, czułam się dobrze ze sobą. Bezpiecznie.

Chciałam wrócić do Herosa i przytulić się do niego. Na samą myśl o tym, że Rhaven go uratował, chciało mi się śmiać. Jak mógł okazywać troskę, będąc tak okrutnym? Po co mnie wczoraj odwoził i udawał, że się martwił, skoro byłam tylko dziwolągiem? Upierdliwą smarkulą?

Moja skóra stała się zbyt ciasna, zęby wydawały się zbyt duże w ustach, oczy zbyt rozszerzone, a palce zbyt długie. Nie lubiłam tego, jak źle czułam się we własnym ciele. Jak każda najdrobniejsza rzecz w moim wyglądzie mi przeszkadzała.

Nie rozumiałam, dlaczego ludzie byli tacy niemili. Co im to dawało? Satysfakcję, że komuś zrobili przykrość? Nie rozumiałam, dlaczego zostałam tak potraktowana. Nie zrobiłam mu nic złego. Po co były te straszne słowa?

Szloch wydobył się z mojego gardła.

Dziwoląg.

Obiecałam sobie, że już nigdy nie poczuję się tak, jakbym nienawidziła swojego wyglądu. Obiecałam to mamie, a jednak po słowach Rhavena znowu powróciły złe emocje.

Szare chmury pokryły niebo, a wielkie płatki śniegu oblepiały mój samochód. Droga była pusta, jakby nikt nią nie jeździł. Czułam się, jakbym została sama na świecie. Jakbym została sama ze swoim okropnym wyglądem.

Odetchnęłam drżąco i ze złością wytarłam łzy wierzchem dłoni. Słowa Rhavena ugodziły prosto w serce i nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Mój wygląd nie miał znaczenia. Byłam normalna i nikt nie powinien wmówić mi, że jest inaczej.

Łzy lały się z moich oczu, zamazując widok jezdni.

Zareagowałam automatycznie. Gwałtownie odbiłam kierownicą w lewo, jednocześnie dając z całej siły po hamulcach. Krzyk utknął mi w gardle, gdy auto zachwiało się, a wilk ruszył prosto na mnie. Zobaczyłam błysk w czerwonych ślepiach, a potem uderzyłam w drzewo.

***

– Grace!

Zacisnęłam powieki, gdy donośny głos uderzył mnie jak młot w głowę. Zajęczałam, próbując poprawić pozycję.

– Nie ruszaj się – powiedział głos.

Chciałam wziąć głębszy oddech, żeby się uspokoić, lecz nie dałam rady, ponieważ coś naciskało na moją klatkę piersiową. I nie był to kłujący ból, który czułam za każdym razem, gdy się ruszałam.

– Grace? – Smukłe dłonie mocno złapały mnie za ramiona. – Grace, nie odpływaj. Otwórz oczy.

Z trudem posłuchałam i uniosłam powieki. Świat stał się zamazany i widziałam tylko zarys czyjeś sylwetki. Zamrugałam kilka razy i w końcu zobaczyłam zmartwioną twarz Loli.

– Co tu robisz? – wychrypiałam.

Usłyszałam niski warkot. Jakby wilka.

– Próbuję cię wyciągnąć – odparła i nachyliła się.

– Co?

Czułam zawroty głowy i nie mogłam przypomnieć sobie, gdzie się znalazłam. Odwróciłam wzrok od Loli i rozejrzałam się dookoła, ignorując ból w czasze. Bolało samo ruszanie oczami.

Skrzydlaty GrzechWhere stories live. Discover now