Epilog

2.2K 128 56
                                    

Nie chciałam w to uwierzyć. Nie mogłam w to uwierzyć.

– Przez cały czas był tuż pod twoim nosem – mruknął z zadowoleniem Wilhelm. – Zaczęło się niewinnie. Osoby z filmiku zadarły z nim podczas patrolu jego stada. Namówił Liama, żeby zabrał swoich przyjaciół do Pustki i wtedy się na nich zemścił. Dwóch velipiów, jeden człowiek i walq. Gdyby ta dwójka nie należała do sekty, nie miałbym pojęcia, kto odpowiada za nagły przypływ energii.

Spojrzałam na Conalla. Na kolejną osobę, której myślałam, że mogę ufać. Udawał, że uczestniczy w poszukiwaniach. Mówił, że codziennie sprawdza granicę Pustki. Próbował mi wmówić, że Lola i Rhaven wrzucają ludzi do miejsca śmierci. A to on.

Od samego początku odpowiadał za morderstwa.

Zobaczyłam jego buty i prawie upadłam. Czarne buty z czerwonymi sznurówkami. Dokładnie te, które widziałam na wideo. Nie zakładał ich wcześniej. Rozpoznałabym je. Dlaczego teraz...?

Zaraz przypomniał mi się kolejny szczegół. Słowo, którego nie rozumiałam, które myślałam, że oznacza konar lub kowal.

A tak naprawdę ktoś wypowiedział jego imię – Conall.

Imię zdrajcy.

– Dlaczego...? – zaczęłam, lecz nie potrafiłam skończyć.

Conall kręcił głową. Płakał. Jakim prawem? Jakim cudem miał czelność jeszcze płakać? Jakby było mu przykro?

– Szybko zwerbowałem go do Stowarzyszenia – odezwał się Wilhelm. – Częściowo poznał cel misji, ale to wystarczyło, żeby namówić go do dalszego tworzenia filmików. Nie musiałem się tym zupełnie przejmować. Sam wybierał ofiary i nakręcał moment ich śmierci. Chociaż muszę przyznać, że na ognisku prawie zawiódł. Na szczęście miałem przy sobie łuk i strzałę. – Uśmiechnął się półgębkiem.

Cofnęłam się, wpadając na Rhavena. Podtrzymał mnie, żebym się nie przewróciła.

– To ty wysłałeś mi filmik, kiedy zniknął z sieci – wykrztusiłam, patrząc prosto w oczy zdrajcy. – Udawałeś, że nie masz pojęcia, kto zabija. Udawałeś, że się tym przejmowałeś. To miałeś na myśli, mówiąc, że nie muszę przejmować się Patrickiem, że zająłeś się nim. Zabiłeś go. Próbowałeś mnie chronić przed mordercą, a to ty... – Ostatnie słowa wypowiedziałam ledwie słyszalnym szeptem. – To byłeś ty...

Conall tylko cały czas kręcił głową. Nie mógł się odezwać, ale tak było lepiej. Nie chciałam słuchać kolejnych kłamstw z jego ust.

Wszyscy wokół mnie oszukiwali. Byłam głupia, tak strasznie głupia. Już nigdy nikomu nie uwierzę. Nigdy nikomu nie zaufam.

Zostałam całkowicie sama.

– Pozbądźcie się ich – rozkazał Pradawny, przywracając mnie do rzeczywistości.

Mężczyźni trzymający ofiary, poruszyli się i szarpnęli je w stronę śmiercionośnego miejsca.

– Nie! – wrzasnęłam, rzucając się do przodu. Jednak zanim choćby się do nich zbliżyłam, powstrzymała mnie żelazna obręcz stworzona z ramion Rhavena. – Puszczaj mnie. Puszczaj, do cholery!

Amber i chłopak próbowali walczyć, ale nie mieli żadnych szans z nadnaturalną siłą istot. Szarpali się, ale tak samo jak ja nie potrafiłam uwolnić się z uścisku Rhavena, tak oni również pozostawali skrępowani bez nadziei na wolność. Nie mogłam na to patrzeć. Nie mogłam pozwolić, żeby wrzucono ich do Pustki.

– Proszę – wydusiłam, zwracając się do Wilhelma. – Błagam, zostaw ich.

Pradawny uniósł dłoń. Mężczyźni zatrzymali się tuż przy granicy Pustki. Z ulgi zwiotczałam w ramionach mieszańca. Spanikowane oczy Amber spotkały się z moimi.

Skrzydlaty GrzechWhere stories live. Discover now