Rozdział 4

2K 94 11
                                    

Odwrócił się do mnie bardzo, bardzo powoli.

– Czy ty...? – zaśmiał się z niedowierzaniem, popatrzył na leżący na ziemi notes i zaraz powrócił do mnie wzrokiem. – Czy ty właśnie rzuciłaś we mnie książką?

– Notesem – sprostowałam.

– Ach, rozumiem... – Pokiwał głową. – Notesem.

Szok szybko przerodził się w złość. Uśmiechnął się tak, jak drapieżnik uśmiecha się do ofiary, a moje serce na chwilę zgubiło rytm. Cholera, powinnam trzymać język za zębami. Zrobił krok do przodu, a ja od razu zrobiłam krok w tył. Instynkt przetrwania podpowiadał mi, że powinnam trzymać się od chłopaka z daleka.

Nagle koło niego pojawiła się blondynka i złapała za ramię.

– Rhaven – syknęła. – Odpuść.

Posłał jej rozdrażnione spojrzenie i wyrwał rękę z uścisku.

– Trzymaj się od niej z daleka – warknął do dziewczyny i patrząc na mnie, ruszył do przodu.

Mimowolnie znowu się przed nim cofnęłam. Serce podjechało mi do gardła, lecz on tylko przeszedł obok, mrużąc oczy. Też cię nie lubię, dupku.

Podążyłam za nim wzrokiem, aż nie zniknął w swoim wielkim samochodzie i odwróciłam się do dziewczyny, żeby zapytać, co miał na myśli, jednak gdy okręciłam głowę, zobaczyłam pustkę.

Dziewczyna zniknęła.

***

Na staniu w sekretariacie zeszło mi kolejnych dziesięć minut, więc zdążenie na ostatnie dwadzieścia minut pierwszej lekcji graniczyło z cudem. Wyszłam na korytarz, gdy ktoś złapał mnie pod ramię i narzucając szaleńcze tempo, rzucił:

– Błagam, powiedz, że ty też masz lekcje w siedemnastej sali.

Spojrzałam w górę, na nieznajomego. Oczom ukazał mi się wyższy ode mnie przynajmniej o głowę chłopak. Lekko kręcone włosy w kolorze ciemnej czekolady sterczały mu we wszystkie strony, jakby właśnie wrócił z biegu. Miał mocno zarysowaną szczękę i usta oraz duże oczy koloru pnia drzewa.

– Ja... – Próbowałam spojrzeć na plan, który trzymałam w dłoni, lecz przez szybki krok nieznajomego, kartka tak bardzo się trzęsła, że nie mogłam dojrzeć numeru sali.

– Wybacz. – Puścił mnie i stanął. – Czasami zapominam, że ludzie nie lubią, gdy ktoś ich dotyka. – Potarł kark, uśmiechając się nieśmiało. – Często tak chodziłem z siostrą i robię to z przyzwyczajenia.

– Nic nie szkodzi – zapewniłam, również lekko się uśmiechając. Spojrzałam na kartkę. – I lekcję mam akurat w siedemnastej sali.

Chłopak odetchnął z ulgą.

– Całe szczęście. – Znów wziął mnie pod ramię i zaczął iść. – Nienawidzę się spóźniać. Każdy zawsze patrzy na ciebie jakbyś zamordowała mu pierworodnego. – Posłał mi znaczące spojrzenie. – Ludzie, wyluzujcie. To tylko spóźnienie.

Zaśmiałam się, doskonale go rozumiejąc.

– Jestem Max – przedstawił się i gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, puścił mi oczko.

– Grace.

Stanęliśmy przed salą.

– Gotowa, żeby zmierzyć się z tymi wszystkimi spojrzeniami nienawiści, Grace?

Skrzydlaty GrzechWhere stories live. Discover now