Rozdział szósty

683 54 13
                                    

                                                                  Rozdział szósty

                                                                     LUCILLE

Zimno. Jest mi tak przeraźliwie zimno. Ból żołądka zmusza moje wycieńczone wędrówką po lesie, ciało do gwałtownych torsji. Zginam się w pół i zwracam żółć. Okrutny poranek obfituje w potężną zamieć śnieżną. Wiatr szarpie mną jak marną chorągwią. Nie mam sił ustać na nogach, więc kucam na ziemi. Unoszę drżącą, przemarzniętą dłoń i wycieram usta. Suchość w gardle popycha mnie ku próbie nawodnienia organizmu. Kiedyś czytałam, że można napić się śniegiem. Biorę niewielką garść i wysuwam język. Chłód paraliżuje mi umysł, ale udaje mi się go przełknąć. Przymykam powieki zastanawiając się czy matka zaczęła mnie szukać. Czy w ogóle istnieje ktoś, komu mój los nie jest całkowicie obojętny. Nie marzę o wielkiej rodzinie, wystarczyłaby osoba. Niespodziewanie w głowie pojawia mi się obraz staruszka, który zajął się mną, gdy leżałam skopana na chodniku.

Ezekiel.

Chyba powinnam do niego pójść. Podnoszę się z miejsca, ale ze zdziwieniem odkrywam, że wciąż kucam na śniegu. Och, mój mózg płata mi figle. Tworzy złudzenia. Rozglądam się dookoła. Wczoraj do wieczora przemierzałam las uciekając w zarośla. Noc spędzona w nagich gałęziach marnych krzaków nie dawała żadnego schronienia, więc nad ranem znów zaczęłam krążyć w zupełnie nieznanym terenie. Nieoczekiwanie moje płuca kurczą się boleśnie, a kaszel, który wydostaje się wraz ze świstem drażni krtań. Tak bardzo zimno. Szczękam zębami ocierając się o szorstkie gałęzie drzew. Gdzie jestem? Czy nie byłam tutaj chwilę temu? Dlaczego wszystko wygląda tak samo? Gubię się. Spanikowana tracę oddech. Świat wiruje, a ja widzę tylko ciemność. Upadam w mokry, porażająco zimny śnieg.

Cisza.

Kiedy otwieram oczy nade mną wiszą gwiazdy. Są takie piękne. Błyszczą jasnym światłem i migoczą niczym diamenty przywieszone na atłasowym niebie. Z trudem przewracam się na plecy. Otacza mnie postępująca ciemność, a w oddali roznosi się złowrogie wycie wilków. Gdy byłam mała, tata ostrzegał mnie przed tym lasem. Mówił, że dzieją się tutaj złe rzeczy. Nigdy nie pytałam go więcej. Teraz żałuję. Gdybym miała możliwość zapytałabym go czy ten las jest gorszy od tamtych mężczyzn, którzy wzięli moją niewinność i zbrukali mnie jak najgorszą dziwkę. Czy strach przed lasem był większy niż strach o własne życie? Nie mam sił, by wstać i szukać drogi, która da mi szansę na ucieczkę. Zesztywniałe od krwi spodnie przymarzają mi do skóry. Dostaję drgawek, a czucie w dłoniach powoli zanika. Wydaje z siebie długi pociągły jęk lecz nie liczę na ratunek. Przestaję walczyć. Powiadają, że kiedy człowiek umiera robi sobie wewnętrzny rachunek sumienia. Cóż, to chyba ten moment. Dygoczę coraz mocniej i mocniej, ledwo przytomnym wzrokiem wpatruję się w te cudowne jaśniejące punkciki i wtedy coś atakuje moją twarz. Ciepły, długi i wilgotny język zapamiętale zlizuje ze mnie zaschłą krew i resztki rzygowin. Tom Tom? Piesku, to ty? Z bólem rozciągam usta w bladym uśmiechu, a potem wielki szaro-czarny łeb ląduje na moich barkach. Zamieram. Pies położył się tuż obok mnie, a jego potężne, włochate ciało działa jak miękki koc, w którym mam ogromną ochotę się zakopać. Nie wiem czy śnię, czy to rzeczywiście dzieje się naprawdę. Wsuwam drżącą dłoń po ciężką łapę zwierzęcia i ponownie zamykam oczy.

– Shadow! – Budzi mnie ostre nawoływanie. Pies strzyga uszami ale nie wykonuje żadnego ruchu. – Shadow, do cholery! Chodź tu!

Unoszę się delikatnie na rękach i spoglądam w łagodny psi psyk. Jestem pewna, że właśnie zamachał swoim puszystym ogonem. A więc Shadow. Powoli wyciągam dłoń i kładę ją na karku zwierzęcia.

Till the Last Breath (Romantic thriller 18+)                    ZOSTANIE WYDANE Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz