Rozdział dziewiąty

559 47 19
                                    

                                                                              Rozdział dziewiąty

                                                                                     LUCILLE

Po lekach, które dostałam od Vincenta szybko zmorzył mnie sen. Pełen żołądek i ulga w bólu sprawiały, że odpłynęłam w krainę morfeusza zanim tak naprawdę zorientowałam się, co się dzieje. Sen zagarnął mnie bez reszty oferując pierwszy raz od kilku dni, coś więcej niż atakujący kaszel. To było wspaniałe. Ta błogość, spokój i uczucie bezpieczeństwa. Nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo tego potrzebowałam. Jak ważne było porządne wysypianie się. A teraz, kiedy mój organizm naładował baterie, otwartymi oczami biegnę od jednej ściany do drugiej. Pokój skąpany jest w mroku, który co jakiś czas jest rozrywany przez blask dogorywającego ognia w kominku. Przyzwyczajam oczy do ciemności. Powoli odsuwam koc i wstaję z miejsca. Znajduję w sobie siłę, by zrobić parę kroków. Podchodzę zatem do okna i zerkam przez szybę. Las tonie w głębokim śnie. Wysokie, ośnieżone drzewa wyglądają jeszcze bardziej złowrogo niż za dnia. Unoszę dłoń i dotykam blizny po nożu na policzku. Tak dobrze pamiętam tę walkę. Krew, śnieg i strach, który uniemożliwiał oddychanie. Nadal czuję to potworne rozrywanie, gdy stałam się ich dziwką. Nikim więcej. Zabawką, którą mogli wypierdolić i porzucić, gdy się znudzi. Albo używać tak długo, aż się nie zepsuje. Sprowadzili moje ciało i duszę do miejsca, w którym panuje cierpienie, a lęk jest jedyną formą stabilności. Zbrukali. Zniszczyli.

Wykorzystali.

Czule gładzę opuszkami placów ślad, który z każdym dniem wydaje mi się bledszy, choć nadal straszliwie boli. Czy kiedykolwiek przestanie? Śmiem w to wątpić.

– Dlaczego nie śpisz? – Odwracam się od okna, kiedy nieopodal mnie rozbrzmiewa niski, nieco ochrypły głos. Steven patrzy na mnie rozgniewanym wzrokiem, a usta jak zwykle wyginają mu się w grymasie. Z pewnością żałuje, że musi mnie trzymać pod swoim dachem. Najchętniej wziąłby swoją zapłatę za uratowanie mi życia i wystawił za drzwi. Co przecież też nie byłoby szczególnie złe. Przywykłam do tego. Każdy prędzej czy później uważał, że robię się niewidzialna. Nauczyłam się żyć z tą przeklętą samotnością, do tego stopnia, że zaczynam za nią tęsknić.

– Lucille. – Wmawia moje imię w niemal pieszczotliwy sposób. Powoli nabieram powietrza, jakbym przygotowywała się do starcia. Unoszę wzrok na potężne barki, ramiona i nagą klatkę piersiową, którą porastają krótkie drobne czarne włoski. Na lewej piersi zauważam głęboką bliznę, która ciągnie się aż do linii żeber. Z kolei umięśniony brzuch i wąskie biodra, na których nisko zwisają szare spodnie od dresu budzą we mnie coś, czego jeszcze nie potrafię nazwać. Wstyd? Ekscytację? Strach? Wszystko na raz? Jego obecność powoduje nerwy. I przyspieszone bicie serca.

– Niedawno wstałam. – Ledwo panuję nad drżeniem głosu. – Dziś wyjątkowo dużo spałam.

– Wyjątkowo. – Powtarza unosząc kąciki ust. – Leki ci służą.

– Tak, są znacznie efektywniejsze niż kroplówka.

– Zadziwiające, prawda? – Robi krok w moją stronę. – Nie jestem lekarzem, ani nawet pielęgniarzem. Pod moją opieką ludzie umierają, a nie wracają do zdrowia. Vince powinien to wiedzieć.

– To twój przyjaciel?

– Nie wierzę w przyjaźnie.

– A mimo to jesteście sobie bliscy. – Pozwalam sobie na blady uśmiech. – Długo się znacie?

Till the Last Breath (Romantic thriller 18+)                    ZOSTANIE WYDANE Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum