Rozdział jedenasty

546 50 16
                                    

                                                                      Rozdział jedenasty

                                                                           LUCILLE


Budzi mnie spokojna melodia. Delikatne dźwięki fortepianu koją moje rozdygotane serce po przeżytym koszmarze. Znów mnie gonili. Uciekałam co sił, ale byli silniejsi. Powalili mnie na zimny, twardy śnieg i zaczęli rozbierać. Och, to było takie okropne! Czuję jak łzy spływają mi po policzkach. Szukam bezpieczeństwa, ale jedyne co znajduję to cierpienie. Lekkie uderzenia placów w klawisze instrumentu owijają mnie niczym kokon. Są wszędzie. A każda nuta wciąga mnie coraz głębiej w mroczną otchłań niepokojącej muzyki. Wyobrażam sobie szczupłe męskie palce zwinnie tańczące na biało-czarnych klawiszach. Czy ktoś, kto tak pięknie gra na fortepianie może być bezlitosnym mordercą? Unoszę powieki, podciągam się do pozycji siedzącej i patrzę na mężczyznę. Jest bez koszulki, a napięte mięśnie jego szerokich pleców drgają nerwowo pod skórą. Zauważam dwie blizny ciągnące się od lewego boku aż do lędźwi. Ślad jest podobny do tego co mam na policzku, a więc musiał zostać zaatakowany nożem.

Ogarnia mnie nieprzyjemny dreszcz.

– Dzień dobry, Lucille. – Głęboki, opanowany baryton sprawia, że cała drżę.

– Gdzie nauczyłeś się tak grać? – Wypalam pierwszą lepszą myśl, która przychodzi mi do głowy.

–Moja mama – Ostrożnie wymawia słowa, jakby wciąż się wahał czy powinnam je usłyszeć. – Ona była pianistką.

– Była? Nie żyje?

Nagle Thoren jak oparzony odrywa palce od klawiatury. Prostuje się, a potem wstaje ze stołka i mrozi mnie lodowatym spojrzeniem.

– Przepraszam, nie chciałam... – Bąkam ale zaciśnięte zęby uwydatniające ostrą linę szczęki i pulsująca, gruba żyła na szyi podpowiadają, że nie lepiej nie kończyć zdania. Nabieram powietrza w płuca, a on wściekły, długim krokiem przemierza pokój, by znaleźć się w kuchni. Nie rozumiem jego zachowania, chociaż może jednak się mylę? Krótko po śmierci taty też nie potrafiłam, o nim rozmawiać. Wszelkie wspomnienia bolały tak bardzo, że wolałam się ich wyrzec niż kolejny raz przechodzić przez to samo piekło. Wstaję z sofy, zarzucam koc jak pelerynę i decyduję się skonfrontować z wielkim, złym wilkiem, któremu najwidoczniej nadepnęłam na ogon. Opieram się o drewnianą ścianę. Obserwuje jak nalewa wodę do czajnika. Nie wymieniamy między sobą żadnego zdania, ale czuję coś...

Ból.

Ten sam ból, który od czterech lat wypełnia moje serce. Mam wrażenie, że w powietrzu unoszą się niewidzialne cząstki tęsknoty i gniewu, które po zderzeniu powodują jeszcze większą zgorzkniałość. Otwieram usta, by powiedzieć, że wiem z czym się zmaga lecz wtedy podsuwa mi pod nos talerz z kanapkami i czarną, parującą herbatę.

– Po posiłku weź leki. – Przypomina chłodno.

– Mój tata był moim najlepszym przyjacielem. Zawsze mogłam na niego liczyć, dbał o mnie i nigdy nie dopuszczał do tego, by lodówka ziała pustką. Pracował przy rybach i na budowie.

– Po co mi to mówisz? – Kładzie swoje dłonie na blacie i dopiero teraz zauważam jakie są poranione.

– Tata pokazywał mi zorze polarne i opowiadał, o wędrujących niedźwiedziach, które szukają swoich bliskich. Mówił mi także, że dusze osób, które kochamy ulatują do nieba i czuwają nad nami przybierając postać najjaśniejszych gwiazd. Patrzyłeś kiedyś w rozgwieżdżone niebo?

Till the Last Breath (Romantic thriller 18+)                    ZOSTANIE WYDANE Where stories live. Discover now