Rozdział 34

2.1K 146 18
                                    

Camila POV

Cały tydzień był wspaniały. Lauren i ja jako oficjalna para byłyśmy ze sobą naprawdę szczęśliwe. Oczywiście nie obnosiłyśmy się z tym w szkolę, nie dlatego, że się tego w jakiś sposób wstydziłam, ale po prostu obie uważałyśmy, że szkoła nie jest najlepszym miejscem na okazywanie sobie czułości. Poza tym Lauren zabroniła mi o tym mówić, ze względu na Ashley, która co prawda ostatnio dała mi spokój, ale każdy powód mógł być dla niej dobry, aby się do nas przyczepić. W końcu cały czas byłam na jej celowniku i wiedziałam, że tak łatwo o mnie nie zapomni.

Była sobota i właśnie czekałam na Lauren, która miała do mnie przyjechać, aby wytłumaczyć mi matematykę. Mimo, że od początku naszej znajomości wiele się wydarzyło ona nadal do mnie przyjeżdżała w weekendy, aby pomagać mi w nauce. Wyjątkiem były dwa ostanie tygodnie, kiedy miałyśmy inne plany. Ostatnio tyle się działo, że nauka zeszła na dalszy plan, dlatego teraz miałam dużo materiału do przerobienia.

Dziwiło mnie to, że dziewczyna jeszcze się nie zjawiła, ponieważ umówiłyśmy się na dwunastą, a było już w pół do pierwszej. Co więcej nie odbierała moich telefonów i nie odpowiadała na moje wiadomości. Właściwie, nie odpisywała mi od wczoraj, ale byłam pewna, że to spotkanie ustaliłyśmy kilka dni temu i zielonooka nie mogłaby o nim zapomnieć. Zaczynałam się niepokoić, zawsze gdy nie dawała znaku życia coś się działo i obawiałam się, co takiego wydarzyło się tym razem.

- Lauren jeszcze nie ma? – Zapytała moja mama, kiedy zeszłam na dół do kuchni.

- Nie, nie wiem, co się stało – powiedziałam, biorąc banana z kosza na owoce, który zawsze stał w naszej kuchni.

- Nie dzwoniła, że się spóźni?

- Właściwie nie rozmawiałam z nią od wczoraj, trochę mnie to martwi – wyznałam, obierając jednocześnie owoc, który trzymałam w rękach.

- Może zapomniała, albo rozładował się jej telefon i nie mogła dać znać, że się spóźni.

- To do niej nie podobne – odparłam zamyślona.

Kiedy skończyłam jeść, wyrzuciłam skórkę po bananie do kosza i wróciłam na górę po swój telefon, aby sprawdzić, czy dziewczyna się do mnie nie odezwała, jednak na próżno. Postanowiłam zadzwonić do niej ostatni raz, ale niestety bez skutku.

Zrezygnowana rozłożyłam książki na biurku i postanowiłam, że zacznę się uczyć sama. Jednak co chwilę się rozpraszałam, bo moje myśli ciągle wracały do zielonookiej. Po kolejnych dwóch godzinach bezsensownych prób nauki, mama zawołała mnie na obiad. Cała sprawa była dziwna, a pytania rodziców wcale nie polepszały sprawy.

W końcu gdy zjadłam, postanowiłam po prostu do niej pojechać, dalsza nauka i tak była bez sensu. Nie mogłam znieść myśli, że coś mogło się stać, musiałam wiedzieć.

Zebrałam się szybko i wsiadłam w pierwszy autobus, który jechał w stronę domu Jauregui. Po ponad półgodzinnej jeździe przez miasto wreszcie stałam pod jej domem i dobijałam się do drzwi, jednak na marne. Nikt mi nie otwierał.

Wiedziałam, że moją ostatnią nadzieją jest plaża. Po dotarciu na miejsce tam też jej nie zastałam. Byłam bezradna, nie widziałam innych opcji. Usiadłam zrezygnowana na piasku, był piękny słoneczny dzień i wiał lekki wietrzyk, niebo było prawie bezchmurne, wprost idealny dzień na spędzenie czasu na plaży, co zapewne nie uszło uwadze mieszkańców Miami, gdyż reszta plaży była dosyć zatłoczona.

Moje myśli wróciły do Lauren. Zastanawiałam się czy, aby na pewno moje obawy są słuszne, w końcu to tylko jeden dzień, widziałam ją wczoraj w szkole i nic nie wskazywało na to, że coś jest nie tak. Zachowywała się normalnie, była moją Lo, Lo która nie zapomniałaby o naszym spotkaniu. Byłam prawie pewna, że nie mogłaby zapomnieć, musiało się coś stać. A może jednak przesadzam? To jakiś obłęd, jest tysiąc możliwości, nie wiem, co robić.

The only exception - Camren ff Where stories live. Discover now