3

5.5K 350 251
                                    

Wszedł spokojnie i powoli zamknął za sobą drzwi, po czym zdjął kurtkę i rzucił ją na łóżko. Mimowolnie podskoczyłam, chyba tego nie zauważył bo szedł z lekko przymkniętymi oczami. Był zmęczony. Przypomniałam sobie słowa Marie. Może jednak zostawię swoje pytania na kiedy indziej.

Zajął miejsce na kanapie i wygodnie się rozłożył. Pozostał tak przez dłuższą chwilę, nie mówiąc nic. Przyglądałam mu się uważnie. Miał kilka zadrapań na dłoniach i karku, natomiast żadnych siniaków jak Changbin. Z tygodniowych wakacji raczej nie wrócili. Byłam ciekawa gdzie się podziewał i co robił przez ten tydzień, chociaż mogę się założyć, że odpowiedź by mi się raczej nie spodobała. Oddychał głęboko i w nierównym rytmie. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że zasnął.

- Nie zabiję Cię - jego głos rozległ się po pokoju w którym dotąd panowała grobowa cisza. - Byłaś posłuszna, nie narobiłaś głupstw. Nikomu nic nie wygadałaś.

"Nie miałam komu." - chciałam odpowiedzieć, ale przemilczałam. Wolałam z nim nie zadzierać.

- Nie masz mi nic do powiedzenia ? - mówił do mnie, jak gdybym była dodatkowym ciężarem w jego dniu. A wcale tak nie musiało być. To on wyszedł z propozycją ślubu. Wyraził się jasno - albo za niego wyjdę albo zastrzeli mnie na miejscu.

- Dlaczego małżeństwo? - wymsknęło mi się.

 Milczałam tydzień, ten dom to więzienie, chyba tu oszaleję. 

- Nie tylko moje życie jest zniszczone, ale w pewnym stopniu również twoje. Więc po co to robisz? - dopytałam, niepewna, skąd wzięłam odwagę na taką śmiałość.

Nie odpowiadał, ale słuchał.

-Ja się boję, rozumiesz? - dokończyłam. Byłam zła na siebie, że zadrżał mi głos.

Otworzył oczy i na mnie spojrzał, powoli wstał z kanapy. Z każdym krokiem który robił w moją stronę, serce zaczęło mi bić coraz to szybciej. Zatrzymał się krok przede mną i nachylił ku mojej twarzy. Odgarnął włosy i szepnął do ucha:

- Dobrze, że się boisz - wstrzymałam oddech.

 Na moje szczęście, Chan chwilę później odsunął się od mojej twarzy i wszedł już żwawszym krokiem do łazienki, pozostawiając mnie z zawałem. Sprawia mu to satysfakcję, widząc mnie przerażoną? Ten psychopata najwyraźniej jest zadowolony faktem, że się go boję. Nienawidzę go. I tak ma wyglądać moje życie od dnia dzisiejszego? Już nigdy nie zobaczę brata? Będę tutaj zamknięta, i jedyną osobą z którą będę mogła porozmawiać będzie Marie?

Emocje przejęły nade mną kontrolę. 

Nim się zorientowałam, co robię, z hukiem otworzyłam drzwi do łazienki. To, co ujrzałam, zwaliło mnie z nóg. Dosłownie. Osunęłam się po framudze na podłogę, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczyłam.

- O mój Boże - szepnęłam do siebie. Mimo to zdał się usłyszeć, drgnął ramieniem.

Nie zwracał natomiast na mnie zbytniej uwagi. Stał przed lustrem, jak posąg. W jego boku, głęboka, czerwona rana, na sam jej widok mnie mdliło. Zręcznymi ruchami rąk dokładnie ją zszył a następnie opatrzył. Z jego ruchów nie trudno wywnioskować, że nie robi tego po raz pierwszy. Nie byłam świadoma tego, że przez cały czas z niedowierzaniem mu się przyglądałam, ani tego, że nadal siedziałam w progu na podłodze. Dopiero gdy odwrócił się do mnie twarzą i zarzucił koszulkę, oprzytomniałam. Chociaż "oprzytomnieć" to trochę za dużo powiedziane. Wciąż widziałam ranę na jego prawym boku, mimo że była już zabandażowana i ukryta pod koszulką. Przez chwilę mi się przyglądał, po czym prychnął.

- Jeśli to zadrapanie wywołało taką reakcję, to długo tu nie wytrzymasz. - powiedział.

Zbliżył się do mnie i chwycił za łokieć. 

-Wstawaj! - nakazał. Poprowadził mnie do kanapy i usadził. Sam ruszył w stronę łóżka, zdjął buty i położył się na nim. Leżał w moim łóżku, to znaczy teoretycznie naszym...ale...

- Eh.. - zaczęłam, ale chyba mnie nie usłyszał. - Chan? - powiedziałam już normalnym głosem. Nie podobało mi się jak spoufale zabrzmiało jego imię w moich ustach. Jedynie mruknął, dając znać, że słucha. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, przerwał mi.

- Chyba nie myślisz, że będę spać z tą raną na kanapie..- otworzył oczy ale już chwilę później znów je zamknął. Nie miałam ochoty się z nim kłócić. Rozsiadłam się na kanapie, uklepując poduszki. Nie było na niej zbyt wiele miejsca ale musiała mi wystarczyć.

- Jeśli będzie ci niewygodnie, możesz się położyć obok, tylko trzymaj się swojej połowy. Nie jestem typem przytulaska.

Dupek. Naszła mnie nagła ochota, by uderzyć go w zraniony bok. Nie, o czym ja myślę. Zanim zdążyłabym poczuć jakąkolwiek satysfakcję odpłacenia się, byłabym już martwa.

W każdym razie, nie miałam zamiaru dzielić łóżka z mordercą. Wciąż przed oczami miałam moment, kiedy ujrzałam jak bez wahania postrzelił mężczyznę w zaciemnionej alejce. Ułożyłam się wygodnie na kanapie i zamknęłam oczy, próbując usnąć. Coś mi jednak na to nie pozwalało. Światło, nie wyłączyłam światła. Szybko wstałam i nacisnęłam wyłącznik.

- Odważne posunięcie. - usłyszałam leniwy głos.

Zamarłam na kilka sekund po czym ruszyłam jeszcze szybszym krokiem na kanapę. Zakryłam się kołdrą, leżąc twarzą do Chrisa. Nie śmiałam odwrócić się do niego plecami.

; i know you - bang chan [KOREKTA]Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu