31. Kłamca

936 70 32
                                    

"Kiedy zakwitną już róże
Na bezimiennej mogile,
Spojrzyj na niebo, hen, w górze
I zobacz, choćby na chwilę
Jak tańczą słońca promienie.
Za nimi wiją się cienie,
Niczym kruk czarny. Cierpienie
Na twarzy twej się maluje ...
O mnie rozmyślasz? Żałuję.
Za grzechy dawne i zbrodnie.
Na cienie patrzysz wymownie,
Jak gdybyś skarcić je chciała.
Rozprasza je twoja chwała,
Gdy stoisz przy mej mogile.
Umarłbym znowu, by jeszcze
Być z Tobą choćby na chwilę. "

Otworzyłam zaspane oczy słysząc jakiś bliżej nie zidentyfikowany hałas. Z westchnieniem usiadłam na łóżku przeczesując ręką potargane włosy. W duchu przeklinałam że wczoraj nie ściągnełam chociaż gorsetu który teraz boleśnie wbijał się w żebra. Cóż zrobić, jakoś przeżyje.
Paroma ruchami rąk odprowadziłam włosy do jako takiego wyglądu po czym udałam się do drzwi zza których dochodziły głosy. Wyszłam na korytarz gdzie znajdowało się kilka osób z straży i zawzięcie o czymś dyskutowali. Podeszłam bliżej by lepiej ich słyszeć.
- Jak mogli do tego dopuścić!? - krzyknął jeden z mężczyzn. Był to wysoki brunet z wilczymi uszami i ogonem - Mieli nas chronić a doprowadzili do tragedii!
- Podobno ktoś jej pomógł... Dlatego nie dał rady jej uratować... - zaczęła nieśmiało blond włosa kobieta.
- Nie broń go tylko dlatego że się zakochałaś! - warknął. - To nie zmienia faktu że została zabita! Rozumiesz!? Ona nie żyje! - głos mu się łamał lecz dalej starał się być pewny siebie.
- Stary ... wystarczy - inny mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu. - Już nic  nie zrobimy...
Swoim głośnym wywodem byłby w stanie obudzić trupa... w sumie, mnie obudził. Sądząc po jego postawie nigdy nie miał kontaktu ze śmiercią, a jeśli miał to nigdy bliskiej osoby.
- O czym mówicie? - podeszłam bliżej. Dopiero teraz zdali sobie sprawę z mojej obecności.
- Nie interesuj się daemonie! - warknął brunet. - A może to twoja sprawka!? Twoja rasa jest do tego zdolna i ...
Złapałam mocno za jego gardło, ostrzegawczo uderzając ogonem o podłogę. Moja prawdziwa natura zdecydowanie dawała o sobie znać.
- Pytałam co się stało... - poluźniłam uchwyt przybierając swoją standardową maskę. - Możesz mnie nie lubić, ba, nawet nie musisz tolerować ale nie oskarżaj mnie o coś czego nie zrobiłam tylko dlatego że jestem daemonem.
Puściłam go. Odsunął się patrząc na mnie wielkimi oczami, tak jak jego towarzysze.
- Wybacz ... - mruknął pod nosem lecz wystarczająco głośno bym go usłyszała.
- Nie chce o tym mówić. - wtrąciła się dziewczyna. - Jego ukochana zginęła a Leiftan ...
Na imię swojego chłopaka odrazu się ożywiłam przenosząc wzrok na dziewczynę. Na jej policzki wkradł się delikatny rumieniec. Uderzyłam ostrzegawczo ogonem o posadzkę przez co zrobiłam w niej dziurę. Nie jestem zazdrosna ... Ja po prostu nie lubię dzielić się swoją własnością. On jest MÓJ!
- On ... - machnełam ręka nie chcąc już oglądać jej twarzy.
- Gdzie jest? - warknełam. 
- W ... w przychodni. - jękneła przestraszona.
Ruszyłam korytarzem zostawiając ich. Stukot obcasów jak i kościanego ogona odbijał się echem od ścian. Nie wiem czy bardziej byłam przestraszona czy wkurzona. Skoro znajdował się w przychodni to znaczy  że coś się stało, oby nic poważnego.
W mgnieniu oka pokonałam schody stając przed drzwiami prowadzącymi do przychodni. Pchnełam je wchodząc do środka. Wewnątrz nikogo nie było, oczywiście poza Leiftanem siedzącym na łóżku lekarskim. Na mój widok delikatnie się uśmiechnął.
- Leiftan, co się stało? - podeszłam bliżej. Jego prawe udo było zabandażowane, mimo to czułam słodki zapach krwi. Ale nie tylko jego, było coś jeszcze... jak by kwaśny zapach? Miał na sobie cudzą krew.
- Wiesz już? - kiwnełam przecząco.
- Wiem tyle że ktoś zginął a ty trafiłeś tutaj ... No i że ktoś uciekł,  czyżby..?
- Tak. Naytili uciekła z pomocą Ashkore. - spochmurniał. Przeniósł wzrok na podłogę łapiąc moją dłoń. - Później ci wszystko powiem.
- Dobrze ... mam ci jakoś pomóc? Coś przynieść?
- Nie trzeba. Muszę tylko poczekać aż Ewelein wróci i zrobi ostatnie badania. - pociągnął mnie za dłoń bym się przybliżyła. - Nie martw się, moja rasa dzięki swojej krwi bardzo szybko się regeneruje. 
- Dobrze. - przybliżyłam się by złączyć nasze usta w czułym pocałunku.
- Oooo co tam gołąbeczki? Mam was zostawić samych?
Odskoczyłam od Lorialeta spoglądając na intruza stojącego w drzwiach. Był to nie kto inny jak ... Ezarel, opierał się o framuge z tym swoim wrednym uśmieszkiem.
- Czyżby biała wesz się zarumieniła? - zaśmiał się. - Jakie to słodkie...
- Ez  przestań. - Wtrącił się Leiftan. - Kochanie możesz poczekać na zewnątrz? Zaraz do Ciebie przyjdę.
- Jasne... - ruszyłam do drzwi jednak nim minełam tego wstretnego dziada rzuciłam. - zapłacisz mi za to. - Chuj że się z nim niby dogadywałam ale teraz na pewno wszystkim wygada że jestem z Leiftanem.
Stanełam na korytarzu opierając się o ścianę obok drzwi do przychodni. Nie lubię czekać... czas w tedy tak strasznie się dłuży. Mogła bym sprawdzić co stało się w lochach jednak strażnicy pilnują wejścia... i na pewno jacyś są wewnątrz.
Jedno jest pewne, nie czują tego co ja. Mimo że lochy znajdują się bardzo głęboko pod ziemią czuje wyraźny zapach krwi. Jedyny zapach jaki wyczuwam to ten kwaśny... pewnie należy do osoby która zgineła, ale nie  czuje słodkiego zapachu krwi Leiftana... A przecież jest ranny.
Moje rozmyślania przerwało otwarcie drzwi z których wyszedł Leiftan i Ezarel. Elf kompletnie mnie zignorował, mamrocząc coś pod nosem udał się do sali alchemicznej.
- Idziemy? - Przeniosłam wzrok na Lorialeta.
- Tak.
Ruszyłam za nim po chwili zrównując z nim krok. Wyszliśmy z Sali drzwi do korytarza straży po czym zatrzymaliśmy się przed jednym z pokoi. Leiftan otworzył drzwi zapraszając mnie do środka. Niepewnie przekroczyłam próg rozgladając się wokół.
Po raz pierwszy byłam w jego pokoju. Odrazu w oczy rzucił mi się łuk przedstawiający fazy księżyca oraz gwiaździsty sufit. Idealnie do niego pasowały. Po prawej stronie znajdowała się komoda oraz dwuosobowe łóżko a pod nim przeszklona podłoga pod którą znajdował się magiczny strumień. Po lewej zaś biurko i biblioteczka wbudowana w ścianę. W głębi pomieszczenia za łukiem powstało coś na kształt małego przytulnego ogrodu.
- Podoba Ci się? - Podszedł do mnie od tyłu a jego silne ręce otuliły mnie w pasie.
- Bardzo ... Nie sądziłam że będzie tu tak ... pięknie. - Nie potrafiłam dobrać odpowiednich słów, tylko to określenie przyszlo mi do głowy. Odwróciłam się by móc spojrzeć mu w oczy. - Teraz mi powiesz co się stało?
Uśmiech zniknął z jego twarzy ustępując miejsca smutkowi. Odsunął się nieznacznie wskazując mi łóżko abym usiadła. Nie spełniłam jego prośby, dalej stałam i wpatrywałam się wyczekująco w jego oczy.
- To ... Nie jest miła historia. - wbił wzrok gdzieś w przestrzeń za mną.
- Wiem że nie jest ci łatwo. - położyłam dłoń na jego policzku którą odrazu ują swoją. - Jednak chce wiedzieć co się wydarzyło. To nie jest normalne żebyś leżał w przychodni i to z przebitą nogą.
- Usłyszałem hałas dochodzący z lochu więc poszedłem to sprawdzić. - zaczął powoli wpatrując się we mnie. W jego oczach widziałam ból i rozpacz. - Nie tylko ja postanowiłem to sprawdzić. Jedna ze strażniczek poszła tam Przede mną. Gdy tam dotarłem ona... - zamilkł
- Ona co? - ponagliłam nie mogąc wytrzymać tej niepewności.
- Nie mogłem jej pomóc... - Jego głos drżał tak jak on sam. - Lau ... Nie mogłem. Umarła na moich oczach a ja nic nie zrobiłem. - przyciągnął mnie bliżej siebie chowając twarz w zagłębienie szyji. - Mogłem ją uratować...
- Leiftan ... - szepnełam kładąc dłoń na jego głowie w uspokajającym geście. Pierwszy raz widzę go w takim stanie i ... Nie wiem jak się zachować. Nie potrafię pocieszać. Nie wiem co mam mówić. Dla mnie śmierć to coś normalnego na co nie zwraca się uwagi. Tylko że on, to nie ja. Tu śmierć nie jest normą, a on sam sobie z tym nie poradzi. Pocałowałam go w czubek głowy chowając twarz w jego miękkich włosach. - Nawet jeśli byś ją uratował...
- Nie ma jeśli... ona nie żyje. To moja wina.
- Nie twoja. - oplotłam jego nogę ogonem. - Tylko Ashkore i Naytili. 
Staliśmy tak nie mówiąc kompletnie nic. Widocznie Leiftan potrzebował chwili ciszy żeby się uspokoić i poskładać wszystkie myśli. Nieznacznie się odemnie odsunął by po chwili musnąć ustami mój policzek.
- Dziękuję że jesteś ze mną. - uśmiechnął się delikatnie.
- Nie dziękuj. - odwzajemniłam uśmiech. - Mogę o coś zapytać?
- Jasne. - cmoknął mnie w usta. - O co tylko zechcesz.
- Jak to się stało że Naytili uciekła? - Nie była w stanie się ruszać a jej stan psychiczny pozostawiał wiele do życzenia. To niemożliwe by sama się wydostała. Tak myślę...
- To Ashkore jej pomógł. Nie wiem jak się tam dostał. - oparł swoje czoło o moje. - Chciałem ich powstrzymać lecz przez szok nie zauważyłem gdy wymierzył mi cios i zranił w udo. Później uciekli.
Tak po prostu? Miałam ochotę wypowiedzieć te słowa na głos, jednak milczałam. Dam sobie głowę uciąć że nie była by w stanie uciec nawet z pomocą Ashkore ... Chyba że?
- Leiftan ... - szepnełam ledwo słyszalnie. - Wiesz co jest w tym wszystkim straszne?
- Hm? - drgnął, jednak dalej opierał się swoim czołem o moje.
- Całe swoje istnienie, żyje w kłamstwie. Głupiej iluzji której nie chce przerwać. - Zacisnełam dłonie na jego piersi. - Tak długo w tym żyłam że nawet nie zauważyłam kiedy zacząłeś mnie okłamywać.
- Nie rozumiem ... - odsunął się by spojrzeć w moje oczy które zmieniły się na czarno złote.
- Kłamiesz. Byłam w lochu zanim się to stało, widziałam w jakim stanie była. Nawet jeśli Ashkore jej pomógł to by nie uciekła. - odepchnełam go od siebie uderzając ostrzegawczo ogonem o posadzkę.
- To nie tak ... Nie chciałem tego mówić. - odwrócił wzrok. - Przyłapałem tą dziewczynę na zdradzie ...
- I ją zabiłeś. - spojrzał na mnie ze strachem. Pieprzony aktor! Chciał coś powiedzieć lecz nie dałam dojść mu do słowa. - A później sam wbiłeś sobie nóż w nogę. Mam rację?
- Lau to nie tak ... - zrobił krok w moją stronę a ja cofnełam się zaciskając pięści.
- A jak?! Nie oszukasz mnie! - warknełam. - Nie czułam twojej krwi w lochu. Gdyby, tak jak mówisz, zranił Cię Ashkore, krew była by wyczuwalna bez żadnych problemów... Ale tak nie było. - Wpatrywałam się w jego zszokowaną twarz. Stracił grunt pod nogami i nie wiedział co ma zrobić. Prychnełam, po raz kolejny uderzając ogonem o podłogę.
- Nie masz nic do powiedzenia?! Kłamałeś! W dodatku to ty zabiłeś tamtą dziewczynę! ...
Po pokoju rozniosł się głośny huk. Zamilkłam. Ręka Leiftana spoczywała na ścianie tuż obok mojej głowy. Czułam jak serce niebezpiecznie przyśpiesza i boleśnie obija się o żebra ściśnięte gorsetem. Świat zwolnił... albo to mi zabrakło na moment tlenu. Prosto na mnie patrzyła parą czarno zielonych oczu...  Nadal pięknych, jednak tak samo mrocznych jak moje.
- Jesteś daemonem ... - szepnełam skanując wzrokiem jego wygląd. Z głowy wyrastały mu trzy pary czarnych rogów a z pleców dwie pary skrzydeł tego samego koloru.
- Aengelem. - poprawił mnie warcząc. Ujął mój podbródek podnosząc go do góry. Przez jego rozpostarte skrzydła czułam się strasznie mała... Ale nie bezbronna.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęłam wyrywając się. Nie hamowałam złości. Zacisnełam pięści czując jak wychodzą z nich kości formując się w kościane pazury. - Jeden chuj kim jesteś, to to samo! Nie powiedziałeś mi  tego! Dlaczego?!
Leiftan nic nie mówił, jedynie patrzył na mnie przymrużonym, wściekłym wzrokiem i warczał pod nosem.
- Czego jeszcze nie wiem!? - krzyknęłam. - A może twoje uczucia to też jedno wielkie kłamstwo!?
- Lau! - warkną łapiąc mnie za ramiona. - ...
Odsunął się odemnie trzymając za policzek na którym powstał czerwony ślad po mojej dłoni. 
- Mówiłam, nie dotykaj mnie! - zagryzłam wargę. - Mam Cię dość!
Odwróciłam się wychodząc z pokoju. Z impetem zatrzasnełam drzwi i biegiem ruszyłam przez korytarz. Gdy tylko znalazłam się w pokoju, zamknęłam go na wszystkie możliwe zamki. Oparłam się plecami o drzwi po czym zjechałam po nich na ziemię.
Dlaczego?! Pal licho zabójstwo, co mnie obchodzi jakiś nic nieznaczacy śmieć!? Ale Leiftan ... on ... mnie oszukał. Był pierwszą osobą której bezgranicznie zaufałam, a on mnie zdradził. Okłamał mnie. Dlaczego nie powiedział mi kim naprawdę jest!? Gdyby nie ta sytuacja, wyznał by mi prawdę!? Wogole mnie kochał, czy to też było jedno wielkie kłamstwo które tworzył dla swoich korzyści!? Kurwa czego ja się mogę spodziewać po daemonie!? Jestem przecież taka sama!
Zamknęłam oczy spod których popłyneły łzy. Czułam jak moim ciałem zawładają niekontrolowane spazmy. To nie działo się naprawdę! To kłamstwo! To nie łzy... To krew! Dotknęłam mokrych oczu. Proszę niech to będzie krew! Ja nie płacze! Ja nigdy nie płacze!
Otworzyłam oczy... jedyne co zobaczyłam to pokój pogrążony w ciemności. Ściany oblepione obślizgłymi, wilgotnymi cieniami.
.
.
.
.
.

Szaleństwo przejęło kontrolę.

W końcu się wyrobiłam xd Niestety rozdział nie pojawił się w zeszłym tygodniu gdy zmieniła mi się koncepcja... Ale w tym wydaniu wydaje mi się lepsze :)
Podoba się wam? Spodziewaliście się takiej reakcji Lau? A może domyślacie się o kim jest wiersz na początku, albo raczej kto dla kogo to napisał? No i na sam koniec co myślicie o szaleństwie u Lau które wywołał nasz ukochany Leiftan?
Czekam na wasze opinie w komentarzach :3

*wiersz autorstwa Alicja Angelrat Cz

Eldarya: Pozory mylą Donde viven las historias. Descúbrelo ahora