XLIV

292 16 19
                                    

Podziękowania za uwagi, poprawki i pracę po nocach wędrują do BarbaraBranch3456!  

Dwóch mężczyzn w czarnych pelerynach wynosiło właśnie ciało Luny Lovegood poza strefę więźniów. Blokada antymagiczna, uniemożliwiająca więźniom użycie magii bezróżdżkowej utrudniała tak banalną czynność, jak lewitowanie ciał zmarłych, czy rozdawanie posiłków. W strefie więźniów wszystko trzeba było robić mugolskimi sposobami. Kiedy tylko mężczyźni znaleźli się na korytarzu na parterze, gdzie znajdowały się sale przesłuchań, odrzucili ciało dziewczyny i unieśli różdżki. Zanim padło zaklęcie lewitujące, Luna Lovegood zdążyła upaść głucho na twardą posadzkę i nawet gęste, jasne włosy nie złagodziły nieprzyjemnego odgłosu pękającej kości, jaki wydała jej czaszka w zetknięciu z podłogą.


- Niby drobna, ale swoje waży – powiedział jeden z mężczyzn, masując ręką plecy.

Sztywne ciało Luny uniosło się, a mężczyźni skierowali się w stronę wyjścia.

Na zewnątrz, nonszalancko oparty o ścianę, czekał na szmalcowników Blaise, w prawej dłoni trzymając papierosa. Nie był uzależniony i nie palił często, ale nikotyna była jedną z niewielu mugolskich rozrywek, które cenił. Zwłaszcza, jako lekarstwo na krótkotrwałą nudę. 

- Cieszę się, że tak szybko się pojawiliście – zwrócił się w stronę szmalcowników. Bracia Hughes, od brudnej roboty, nie sprawiali wrażenia przyjemnych typów. Nie przepadał za nimi i miał nadzieję, że nawet jako naczelnik więzienia, będzie miał z nimi jak najmniejszy kontakt.

- Zawsze do usług. Jeszcze raz gratulujemy objęcia stanowiska – ukłonili się nisko.

- Dziękuję, będziemy się zapewne widywać. Czasem. Oby jak najrzadziej – dodał w myślach.

- Jak to mówią... nowy naczelnik, nowa robota – uśmiechnął się starszy z braci, John. Miał gęściejszą brodę niż jego młodszy brat Stuart, lecz poza tym byli do siebie niezwykle podobni.

Blaise uśmiechnął się w odpowiedzi na żart. Nie musiał tu stać, nie musiał się z nimi w ogóle widzieć, ale postanowił wykorzystać ich towarzystwo i zdobyć obiecane Ginny informacje. Podszedł do dorożki i jakby od niechcenia, poklepał testrala po grzbiecie. Oparł się bokiem o przednią szybę powozu, patrząc, jak ciało czarodziejki znika za małymi drzwiczkami.

- Była całkiem ładna. Szkoda, że już zesztywniała. Gdybyśmy się bardziej pośpieszyli, można by jeszcze skorzystać – zarechotał młodszy.

Blaise spojrzał na szmalcownika, odrzucając na ziemię niedopałek i wyciągając drugiego papierosa. Skorzystać... - pomyślał z odrazą – Naprawdę nie wiem, kto jest bardziej podczłowiekiem ten tutaj czy mugole? Wyciągnął rękę z papierośnicą w stronę braci, ale pokręcili odmownie głowami.  

- Zawsze się zastanawiałem, co robicie z ciałami? - zagadnął Blaise, dobrze kryjąc obrzydzenie swoim rozmówcą.  

- Karmimy nimi zwierzęta – odparł starszy, poprawiając testralowi zapięcie nagrzbietnika.

Blaise uniósł brwi z zaskoczenia.

- Zwierzęta?

- Taaa. Zostawiamy je w zakazanym lesie. Wszystko znika. Nie zostają po nich nawet kości – zaśmiał się młodszy z braci, zupełnie jakby powiedział dobry żart.

- Wszystkie ciała tam trafiają? - upewnił się Blaise i zaciągnął głęboko papierosem.

- Tak. To standardowa procedura. Nawet nie wiemy, co karmimy, ale zrzucamy tam wszystko, niezależnie od stanu. Surowe, upieczone, w całości i w kawałkach, wszystko wyrzucamy tam – mówił, akcentując jednakowo wszystkie sylaby - Z tego, co wiem, tylko Potter stoi wypchany w lochach.

- Już nie – pomyślał Zabini, lecz nie skomentował tego na głos – No cóż, zatem miłego dnia i do zobaczenia.

- Rychłego, mamy nadzieję.

Naczelnik zgasił papierosa, kiwnął głową i wrócił do budynku.

***

Hermiona podniosła się znad skrzyni, słysząc, że ktoś wchodzi do apartamentu. Pomagała w pakowaniu zmniejszając kolejne rzeczy i lewitując je do kufra, zamiast tylko nadzorować pracę skrzatki. Miernota czuła sympatię do niezwykle miłej, młodej pani Malfoy i znosiła cierpliwie jej pomoc, była jednak rozgoryczona jej niegodną postawą i obiecała sobie w myślach, że przekaże wszystko panu Draconowi i pani Narcyzie. Pani powinna wypoczywać!

- Miernota potrafi się tym zająć sama – na próżno przekonywała czarownicę.

- Ja również potrafię Miernotko – uśmiechała się pobłażliwie do stworzenia Hermiona.

Skrzatka zerkała teraz nerwowo na Dracona, który wszedł do salonu i skierował swoje kroki do barku. Co pan pomyśli o Miernocie, jak zobaczy panią przy kufrze?

Draco nalał sobie ognistej whisky Blishena i usiadł w fotelu.

- Nie przywitasz się z żoną? - zganiła go Hermiona.

- A możesz mi wyjaśnić, co robisz?

- Panie, ja mówiłam, że sama spakuję, ale pani się uparła, nie chciała słuchać Miernoty – zaczęła się tłumaczyć skrzatka, żałując, że od razu nie zwróciła się pani Narcyzy.

Draco uniósł dłoń, a stworzenie momentalnie ucichło. Nie zamierzał dyskutować ze skrzatem.

- Co robisz Herm?

- Pakuję twoje książki.

- Po pierwsze teraz to są NASZE książki, a po drugie, jeśli będziesz się zachowywać jak skrzat domowy, to naprawdę zacznę cię tak traktować.

- Ciekawe... Bo często odnoszę wrażenie, że już mnie tak traktujesz.

- Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek sypiał ze skrzatami – zaśmiał się krótko, wypił duszkiem whisky i Hermiona uświadomiła sobie, że znów stało się coś poważnego. Był spięty i zgnębiony, widziała to w całej jego postawie.

- Siadaj – nakazał.

Podeszła i zajęła miejsce na kanapie, zwracając się w jego kierunku.

- Lovegood nie żyje - Hermiona zamarła - Zabiła się. W naszyjniku był ukryty wywar żywej śmierci. Zresztą nie tylko to. Było tam też antidotum na veritaserum i eliksir wiggenowy.

Hermiona spojrzała na barek, czując, że jej również przydałaby się szklanka whisky. Wstała, ale zdążyła zrobić tylko jeden krok, kiedy mąż znalazł się przy niej, obejmując ją jedną ręką.

- Ani mi się waż – warknął.

- Tylko tobie wolno? - prychnęła.

- Być może nosisz już moje dziecko. Wolę dmuchać na zimne – przycisnął ją mocno do siebie, obejmując jedną dłonią jej głowę, drugą plecy.

- Przykro mi Herm – nie wiedziała, czy mówi o Lunie, czy alkoholu - W Suffolk Luna prosiła, by  zabrać ten naszyjnik. Sam go jej ubrałem. Nie przypuszczałem, że to coś więcej niż tylko kapsle po piwie kremowym.

- Zawsze czułam, że te kapsle mają jakieś znaczenie – powiedziała z żalem w jego koszulę - była jedną z najinteligentniejszych osób, jakie znałam.

- Nie rozumiem tylko, dlaczego to zrobiła. Dbałem o nią. Wiedziała, że nie pozwoliłbym jej skrzywdzić. Powiedziałem jej to nawet przy przesłuchaniu – Draco pokręcił głową.

- To nie jest twoja wina. Rozmawiałam z nią wczoraj, nawet nie zapytałam, jak się czuje. Mówiłam tylko o sobie.

- Dałem ci za mało czasu. Wrócisz tam jutro po południu, jeśli chcesz. Wpuszczę cię do każdego, rozmawiałem z Blaisem, obawiamy się, że po podpisaniu umów z Amerykanami Czarny Pan powróci do ostrego traktowania więźniów. Jakikolwiek miała Luna powód, zabrała tę tajemnicę do grobu, ale przelewanie krwi czarodziejów uważam za zbyteczne. Wizengamot w tym tygodniu wyda wszystkie wyroki, musimy mieć przejrzystość w tej kwestii. Blaise zapewni Ginny bezpieczeństwo. Poślubi ją z samego rana.

Hermiona uniosła głowę i spojrzała na męża, jakby w jego oczach były odpowiedzi na wszystkie rodzące się w jej głowie pytania. Nie miała pojęcia, co powinna o tym wszystkim myśleć. Nie chciała przecież, aby jej przyjaciółka spędziła resztę życia w lochach, nawet jeśli panowałyby tam najbardziej komfortowe warunki. Wybór jest prosty, kiedy po jednej stronie znajduje się więzienie a po drugiej wolność. Pozostaje pytanie, czy życie z Zabinim oznacza wolność, czy to tylko inny rodzaj więzienia? Hermiona nie znała Blaise'a i zwyczajnie martwiła się o szczęście Ginny.

- Miernota, zrób nam herbaty – powiedział Draco, popychając delikatnie Hermionę w stronę kanapy.

Będziesz żyćOnde histórias criam vida. Descubra agora