XLV

301 14 38
                                    


Podziękowania za poprawki wędrują do wspaniałej BarbaryBranch3456. 

Wspomnienie nocy poślubnej Ginny dedykuję Mudbloodyxx. Kawa przy oknie jest za sprawą jej komentarza. Dziękuję za ten wkład w to opowiadanie! 

***

- Pani wzywała Miernotę? - skrzatka wpatrywała się intensywnie w Narcyzę. Czarownica siedziała przy swoim sekretarzyku, analizując starą księgę zielarską. Opracowywała właśnie kolejną serię upiększających kosmetyków na bazie eliksiru regeneracyjnego i szukała czegoś, co dodałoby do nich długo utrzymujący się, zniewalający zapach. Mijając stronę z melisą, przypomniała sobie o swojej synowej i wezwała wierną służącą.

- Jak zapasy eliksiru? - zapytała skrzatki, nawet nie odwracając głowy w jej kierunku.

Miernota wyciągnęła w stronę pani Malfoy szklaną buteleczkę. Zielona mikstura zajmowała połowę jej objętości.

- Jeszcze sporo.

Narcyza odwróciła się, spojrzała na flakonik i kiwnęła głową.

- Jutro rano podasz wyjątkowo pełną kroplę. I bądź ostrożna.

- Tak proszę pani, oczywiście - skrzatka ukłoniła się nisko i zniknęła.

Narcyza była znakomita z eliksirów. Na tej umiejętnościach opierała się jej firma, jej uroda, całe jej życie. Mógłby z nią konkurować jedynie Severus Snape, gdyby żył, ale wiedźma nigdy nie ujawniła swojego talentu, woląc działać z ukrycia. O jej starym wynalazku, czyli herbacie zaprawianej połową kropli eliksiru Grzegorza Przymilnego, wiedział tylko Draco i Lucjusz.  Herbata we dworze Malfoyów potrafiła pomóc na wszystko. Ubijano dzięki niej wielkie interesy, zdobywano zaufanie największych wrogów i rywali, a czasem po prostu wygrywano popołudniowe partie magicznego pokera w towarzystwie. Klasyczna, angielska Earl Grey doskonale tuszowała aromat eliksiru, a połowa jego kropli miała tak subtelne działanie, nikt nie mógł tego zauważyć. Była to jednak wystarczająca ilość, by rozbudzić nutkę zaufania do czarodzieja, który ją podał. 

Czarownica chciała, aby jej synowa była bardziej skłonna ufać Draconowi, co ograniczało potencjalną liczbę kłopotów, jakich mogła przysporzyć. Nikogo nie kochała bardziej niż swojego syna i zrobiłaby dla niego wszystko. Tym razem czuła, że musi dopilnować, aby przy jutrzejszym przyjęciu z czarodziejami z Magicznego Kongresu Stanów Zjednoczonych wszystko wypadło idealnie. Droga do władzy była długa, ale Narcyza miała w sobie nieskończone pokłady cierpliwości.

Draco sam kazał kilka razy podać Hermionie herbatę, dla ukojenia jej emocji. Herbata Malfoyów była pierwszą rzeczą, którą zrobił, gdy przywiózł dziewczynę do Londynu. Otrzymywała ją za każdym razem, gdy strach, że ją utraci, zbyt mocno ściskał mu gardło. Podawał ją, gdy czuł, że musi, nie mógł sobie przecież pozwolić na niepewność. Był to zresztą jedyny sposób, w jaki mógł na nią wpłynąć. Pragnął władzy, bogactwa, ale najbardziej pragnął jej. Nie chciał podawać dziewczynie amortencji, ale odkąd powiedziała, że go kocha, zadręczał się w duchu, czy jej uczucie nie jest aby zbudowane na piasku. Czuł się tchórzem. Hermiona chciała wygrać przegraną wojnę i tej jedynej rzeczy, której tak bardzo pragnęła, nie mógł jej dać. Kiedy w jednym ze schronów znaleziono ładunki wybuchowe, mugolską amunicję, liczne trucizny i eliksiry leczące, Draco zapieczętował schron hasłem. Jej imieniem. Prawie wszystko, co robił, robił z myślą o niej. Schron pozostawił jako niemy pomnik jej walki, który miał pozostać ich wspólną tajemnicą. Bronią na inne czasy, inną rzeczywistość. Obiecał sobie, że kiedyś ją tam zabierze. Ale najpierw musi poznać brakujący element układanki, ostatniego horksuksa, przez którego zginął Potter. Nic więcej nie mogę dla niej zrobić, poza utrzymaniem jej przy życiu. Znał przepowiednię. Chłopiec urodzony "gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca" zginął. Nigdy nie mieli szans w starciu z Czarnym Panem.

***

Blaise'a już nie było, kiedy wstała. Ucieszyła się, bo pewnie zauważyłby jej zaróżowione policzki. Nie mogła nic na to poradzić, że znów jej się śnił. Sięgnęła po tacę z parującą kawą i usiadła przy oknie, ale widok pięknego ogrodu nie odciągnął jej myśli od męża. Nie dotknął Ginni od nocy poślubnej, kiedy musieli zawiązać małżeństwo i była zażenowana tym, że już trzecią noc gościł w jej głowie, a każdy kolejny sen był gorętszy od poprzedniego.

Blaise był wobec niej czarujący, wracał z pracy, całował ją w policzek i dawał jej różę. Czasem małą, którą uśmiechając się, wplatał jej za ucho, czasem dużą, o długiej łodydze którą wręczał jej do rąk. Przy kolacji zawsze pilnował, by wszystko zjadła. Wieczorem kładł się do łóżka, otulał ją pierzyną, całował w czoło lub włosy, przytulał i zasypiał. Nie inicjował zbliżenia. Przymknęła oczy, przypominając sobie jego dotyk. Rozpamiętywała każdy szczegół, zupełnie jak w swoim śnie. Opuszki jego placów przesuwające się powoli od jej pięt, po łydkach, wędrujące przez jej uda, pośladki, sunące w górę pleców, przez kark aż po włosy, by ponownie odnaleźć ścieżkę w dół aż do pięty. Ten odprężający masaż był taki cudowny. Westchnęła, upijając łyk kawy. 

Będziesz żyćWhere stories live. Discover now