5● Wyjątek od reguły.

27.8K 1.4K 207
                                    


Biegnę  ile sił w łapach. Chcę uwolnić się od tego wszystkiego. Przeskakuję  nad murem i ruszam w stronę mojej polany. Z każdym krokiem czuję zwiększający się ból w klatce piersiowej. W mojej głowie zaczynają pojawiać się obrazy. Obrazy przedstawiające mojego mate. Po chwili ból staje się nie do wytrzymania. Padam na ziemię i zaczynam cicho skomleć i wyć. Przemieniam się w człowieka i staram się podnieść, ale to wywołuje kolejną partię bólu. Więź nie pozwala mi się od niego oddalić, nawet gdy tak bardzo tego potrzebuję.

Po dłuższej chwili słyszę kroki i czuję zapach mojego mate.

- Trzeba było uciekać? - pyta, zabijając mnie wzrokiem,  a ja czuję jak powoli wracają mi siły.

- Odejdź - warczę. Chcę zostać sama. On jednak nie rusza się z miejsca.

- Wracaj do swoich pachołków! - krzyczę, starając się brzmieć jak najbardziej pewnie.

- Chyba pomyliłaś role, skarbie  - warczy i bierze mnie na ręce, a ja zaczynam wrzeszczeć i machać rękami.

~ Uspokój się!~ podnosi głos moją wilczyca. O dziwo na rękach Alfy czuje się jak w niebie.

~ Chociaż ty bądź cicho! ~ syczę.

Oczywiście nie udaje mi się wyrwać   i po chwili jesteśmy  z powrotem w mieście.

Na szczęście Alfa dał mi swoją bluzę i nie muszę się martwić tym,  że nie mam na sobie  ubrań.

- Czy ja komuś przeszkadzam?!?-  pyta Alfa i wszystkie rozmowy cichną. Przeznaczony stawia mnie na ziemi, lecz po chwili chwyta za rękę.

- Katherine Johnson jest moją mate i macie odnosić się do niej z szacunkiem. Kto złamie tę zasadę zostanie stracony  - oznajmia, poprawiając krawat i rusza w stronę jednego z samochodów.

- Puść mnie! Muszę porozmawiać z moim bratem! - krzyczę , gdy jesteśmy coraz bliżej auta.

- Tak i może jeszcze pozwolić ci na migdalenie się z Ward'em? Nie ma mowy - syczy i wzmacnia uścisk na moich ramionach.

- Masz mnie postawić na ziemi, teraz.

-  Rozkazujesz głównemu Alfie. Nie masz do tego prawa - warczy.

-Nie ty o tym decydujesz, nie ty ustalasz prawo, nie moje!- po tych słowach dosłownie rzuca mnie na ziemię, a jego oczy przybierają czarny odcień.

- Nie waż się tak do mnie mówić. Nigdy więcej- syczy, widocznie walcząc z przemianą. 

- Bo co? Zabijesz mnie? - podnoszę się z ziemi.

- Nigdy więcej nie mów mi o swojej śmierci.

- Teraz jesteś przeciwko zabijaniu? Tak, przecież to nie ty kazałeś zabić wilkołakom wszystkich ludzi. To nie ty kazałeś zabijać bezbronne kobiety i dzieci!  To nie ty wydałeś wyrok śmierci na moich rodziców! - krzyczę, z całej siły popychając go na ziemię. Upada z wielkim hukiem, lecz wstaje dosłownie sekundę później. Po chwili  łapie mnie za włosy.

- Mówię to po raz ostatni. Od teraz jesteś moją kobietą i masz mi być posłuszna - szepcze mi do ucha.

- Coś ci się pomieszało. To nie ta epoka. Teraz kobiety też mają swoje prawa - przełykam głośno ślinę i uderzam go łokciem w wątrobę. Na to Alfa tyko głośno wypuszcza powietrze.

- Ty będziesz jednym, małym wyjątkiem od tej reguły - wzmacnia uścisk na moich włosach.

- Dlatego, że ty tak ustaliłeś? Wydaje mi się, że wypowiedziałam się już na ten temat - zaczynam się wyrywać i w końcu mi się to udaje. 

 Alfa jak zwykle nie daje za wygraną. Słyszę  cichy brzdęk, a po chwili wilkołak łapie mnie za ręce.

- Nie mów mi, że założyłeś mi srebrne kajdanki - patrzę na niego z pogardą.

- Może one nauczą cię szacunku - odpowiada, a ja czuję  jak płonie mi  skóra na nadgarstkach.

- Sam powinieneś nad nim popracować - staram się rozerwać kajdanki, ale to powoduje tylko powstawanie nowych ran.

- Zdejmij je -mówię spokojnie.

- Dobrze, jeśli przeprosisz i obiecasz,  że przestaniesz zachowywać się jak rozwydrzony bachor.

- Ty chyba nadal czegoś nie rozumiesz  - warczę.- To ty masz problem, nie ja.

 Powoli tracę cierpliwość, na szczęście po kilku minutach przychodzi jakaś beta i zaczyna rozmawiać z głównym Alfą. Wykorzystuję tę sytuację i jak najciszej oddalam się do domu Fostera.

Wchodzę tylnym wejściem i wspinam się po schodach do naszego pokoju, a raczej ich pokoju. Otwieram drzwi i widzę jak Alex przytula mojego płaczącego braciszka.

-Ben...Przepraszam - mówię i powoli zbliżamy się do brata.

- Twoje przeprosiny nic nie zmienią. Okłamałaś nas- syczy Alex, chowając Bena za sobą.

- Zaufał byś mi gdybyś wiedział kim jestem? Zaakceptował byś mnie? - pytam, patrząc się na niego błagalnie.

- Raczej, raczej nie. - odpowiada zmieszany i odwraca wzrok.

- No właśnie. Nie mogłam wam powiedzieć. Chciałam was chronić. Ja naprawdę chciałam dla was dobrze. Nie jestem taka jak oni...- staram się im wytłumaczyć.

- Idź sobie - łka Ben, a moje serce dosłownie pęka. Wycofuje się z pokoju i zbiegam po schodach na dół. Szybko wychodzę z domu i kieruję się w stronę najbardziej odludnej części miasta. Staram się nie płakać, choć przychodzi mi to z ogromnym trudem.

Docieram na miejsce i siadam pod murem, ręce bolą mnie niemiłosiernie, ale to jest nic w porównaniu do tego co czuję, po wizycie w domu Fostera. Przetwarzam w głowie słowa Bena. Nie mogę uwierzyć,  że wszystko zniszczyłam. Gdybym wtedy się uspokoiła, nie zamieniła się w wilka,  nadal byłabym z Benem i Alexem w domu. A teraz ? Mam spędzić resztę życia z tym przeklętym troglodytą.

~ Daj mu szansę.~ prosi moja wilczyca.
~ Szansę, ale na co? ~ odpowiadam, a ona już się nie odzywa.

~
Pierwsza kłótnia naszych bratnich dusz 😂

Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania 😊

~zegartyka

Obóz 4Where stories live. Discover now