49● Zaczęło się

14.1K 1K 74
                                    

Z niecierpliwością czekam przed szpitalnymi drzwiami. Operacja Frederica powinna się już skończyć.
Ze smutkiem wpatruję się w stojącą przede mną Melissę, której matka zdołała ją  w końcu przyprowadzić.

- Mamo, ja nie chcę tutaj być - mówi już chyba dziesiąty raz, ale jej rodzicielka jest nieugięta.

- Kochanie, musisz tu być, dla niego.

Sama nie wiem, dlaczego nie poszłam z Leanderem do gabinetu, tylko siedzę tutaj. Chyba tak powinna  zachować  się Luna.

- Melissa, on jest silny. Uwierz w niego - szepczę, by dodać dziewczynie sił.

- Ja, staram się, ale Luno, też go widziałaś. On - milczy przez moment. - On umierał na moich oczach. Był cały we krwi. Nie umiem wierzyć, że on będzie ze mną na tym świecie.

Po chwili lekarz wychodzi z sali.
Wszyscy obecni zamierają, wpatrując się w niego.

- Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Zostało mu naprawdę niewiele czasu - oznajmia, a Melissa zanosi się płaczem. - Powinniście się z nim pożegnać, póki jest przytomny.

Pierwsza do pokoju wbiega dziewczyna. Jej matka zostaje na korytarzu i siada na krześle.

- Luno, ona umrze... To moje jedyne dziecko. Nie mogę jej pomóc, stracę wszystko - mówi i patrzy się na mnie ze łzami w oczach.

- Staram się wyobrazić sobie, co pani czuje. Wiem, że jest pani ciężko, ale nie może pani tak po prostu się poddać. Skoro to jedyne dziecko, niech pani o nią powalczy - odzywam się.

- Chciałabym, Luno. Ale jak? Za chwilę nie będę w stanie do niej dotrzeć - chowa twarz w dłoniach.
Jest mi strasznie głupio. Luna Głównego Alfy, a nie wie co powiedzieć. Bo, do jasnej cholery, nie mam pojęcia co zrobić w takiej sytuacji. Jestem kompletnie bezradna.

- Przykro mi. Nie wiem jak - mówię zgodnie z prawdą.

- Właśnie, nikt nie wie - kiwa głową i odchodzi w stronę salonu.

Uchylam drzwi od sali operacyjnej i wchodzę do środka. Muszę się upewnić, że Melissa nie zrobi nic głupiego, a poza tym, nie powinna być sama w takiej chwili. Zwłaszcza, że matka już nie ma sił.

- Frederic, błagam zostań albo zabierz mnie ze sobą. Nie zostawiaj mnie - szepcze, gładząc bladego chłopaka po twarzy.

- Melissa, nie chcę się zostawiać Kocham cię, skarbie. Obiecaj, że nie zapomnisz o mnie. Obiecaj - prosi.

- Obiecuję. Kocham cię, Frederic. To był zaszczyt być twoją mate - uśmiecha się przez łzy.

- To był zaszczyt być twoim mate - szepcze, a potem milknie.

Zaczyna wić się w konwulsjach, a Melissa krzyczy z przerażenia.

- Luno, pomóż mu! - zwraca się do mnie.

- Melissa, nie mogę, nie potrafię - tłumaczę się, robiąc krok do tyłu.

Nagle dziewczyna zaczyna coraz głośniej krzyczeć. Na jej palcach na przemian pojawiają się i znikają ostre pazury. Z ust wystają jej kły, a oczy nabierają dzikiego wyrazu. Melissa zaczyna walkę ze swoją wilczycą i od początku jest na straconej pozycji.
Nastolatka upada na kolana, już nie krzycząc, ale żałośnie skomląc.

Podchodzę i chwytam ją za ramię.  Odwraca się do mnie, jej oczy są puste, z kącika ust cieknie jej ślina.
Nic nie mówi, tylko ciężko dyszy. Próbuję coś do niej powiedzieć, ale ona tylko odwraca głowę w stronę, gdzie przed chwilą leżał jej ukochany, żywy mate.

Oszołomiona, wychodzę z pokoju, proszę omegę, by miała na nią oko i od razu kieruję się do gabinetu Alfy.
Prawie tam biegnę, nie mogę pojąć tego, że dziewczyna, z którą jeszcze przed chwilą rozmawiałam, zamieniła się w dzikie, niemyślące zwierze.

Jak zwykle wchodzę bez pukania. Podbiegam do Alfy i wtulam się w jego ciepły tors. To pomaga, zresztą jak zwykle.

- Mówiłem cię, że tak to się skończy. Nie powinnaś przy tym być - mówi i patrzy mi w oczy.

- Właśnie powinnam, jestem Luną.

- Ale nie musisz brać cierpienia innych na siebie. Kto w ogóle pozwolił ci wejść do tego chłopaka?!? Ta dziewczyna ogłupiała, mogła cię zranić - warknął wściekły.

- Możesz się dzisiaj nie wściekać, proszę. Mam ochotę na coś innego - uśmiecham się zalotnie, przynajmniej taką mam nadzieję.

- Na przykład, na co? - mruczy mi do ucha.

Znów się uśmiecham i łącze nasze usta w namiętnym pocałunku.

~

Tamten wieczór spędziliśmy głównie na całowaniu i leżeniu na kanapie w gabinecie. Było bardzo przyjemnie.

Dzisiaj budzi mnie Shino, liżący  po twarzy. Biedny psiak, dla niego miałam jeszcze mniej czasu. Otwieram oczy i głaszczę zwierzaka.
Leandera już dawno nie ma, wyjechali o wpół do piątej. Teraz jest prawie dwunasta, więc już od dobrych paru godzin są na miejscu.

Nie mam na nic siły. Chyba przeleżę cały dzień w łóżku. Wzdycham i przewracam się na drugi bok. Mam ogromną nadzieję, że Leander wyjdzie z tej walki cały i zdrowy. Po tym, co zobaczyłam wczoraj, strasznie się o niego boję.

- Luna...- do pokoju wbiega zdyszana omega.-  Oni  tutaj idą. Zaczęło się.

~

A co to się tutaj dzieje? 😂

Biedna Melissa, zrobiło mi się jej żal, gdy to pisałam. 😂😕

Mam nadzieję, że się podoba.

Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania.😄

~zegartyka

Obóz 4Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt