50 ● Radzę wam odejść!

13.5K 1K 126
                                    

- Słucham? - nie rozumiem, o co jej chodzi.

- Wygnańcy i ludzie. Są dwa kilometry od Domu Głównego - oznajmia.

- Skąd wiecie? Oni mieli się spotkać na tej polanie z mężczyznami - łapię się za głowę, jeśli to prawda, to jesteśmy tutaj prawie bezbronne. Większość kobiet nie umie walczyć.

- Wysłali posłańca. Powiedział jeszcze, że wkroczą za dwadzieścia minut i żeby Ben się dobrze ukrył - mówi, a mi krew odpływa z twarzy. Skąd oni wiedzą o Benie? Muszę coś zrobić.

- Musicie ukryć dzieci. Wszystkie i słabsze kobiety. Szybko - oznajmiam i biegnę do pokoju Bena.

Wchodzę do środka i widzę brata, bawiącego się z Vicky.

- Dzieci, będziecie musiały się ukryć.

- Gramy w chowanego? - pyta zdezorientowany Ben.

- Nie ,Ben, przyjdą tutaj źli ludzie. Musisz się bardzo dobrze schować i pilnować Vicky. Nie mogą Was znaleźć - biorę brata za rękę i wyciągam go z pokoju.

Biegniemy na sam dół. Tam zbierają się omegi wraz z dziećmi.

- Gdzie się ukryjecie? - pytam.

- Połowa w sejfach w piwnicach, a połowa na strychu, w ukrytych pokojach.

- Dobrze, przekazuję wam opiekę nad tą dwójką.  Niech im włos z głowy nie spadnie - mówię i wskazuję brata i jego dziewczynę. - Ben, pamiętaj. Twoim zadaniem jest chronić siebie i Vicky. Nie wychodźcie z ukrycia i pilnujcie się tej pani i innych z naszego stada. W razie, gdyby was znaleźli, szukacie innego ukrycia lub wilkołaka z naszej watahy - tłumaczę mu i dziewczynce. On kiwa głową i mocno mnie przytula, a potem idzie z omegą w stronę grupy.

Wyciągam telefon. Muszę zawiadomić o tym Leandera.
Odbiera po dwóch sygnałach.

- Katherine, coś się stało?

- Oni tutaj idą, nie do was. Za dziesięć minut zaatakują Dom Główny - oznajmiam, słyszę głośne warknięcie.

- Ukryj się, nie daj się złapać. Będę jak najszybciej.

- Nie mogę, one nie mają nikogo, kto by dowodził. Muszę im pomóc - mówię i się rozłączam. 

- Dobrze, gdzie są bety i omegi, zdolne do walki? - pytam donośnym głosem.

- Tutaj, Luno - widzę dziewczynę, z którą niedawno miałam problem. To ta, której pokazałam jej miejsce w stadzie. Teraz wydaje mi się inna, mniej pewna siebie.

- Dobrze, ile nas jest?

- Około trzystu - mówi ze smutkiem. Kobiet w stadzie jest  ponad sześćset, czyli spora część nie umie lub nie chce walczyć. Nie mam teraz czasu je zmuszać. - Wiele uciekło.

- A Wygnańców? Wiemy cokolwiek?

- Ponad dziesięć tysięcy, ale  podobno jest ich więcej. Gdzieś się chowają.

- Cholera, nie damy rady - warczę pod nosem. - Zmieniamy taktykę, nie będziemy starać się ich pokonać, tylko bronić, do czasu, aż przybędą mężczyźni. To nasza jedyna szansa.

- Zrobimy wszytko, co w naszej mocy, by cię chronić, Luno - skłania głowę i odchodzi.

Muszę jeszcze porozmawiać z Samanthą.
Znajduję ją przy Benie.

- Sam, uważaj na siebie - przytulam ją.

- Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru ginąć - mruga do mnie i bierze mojego brata  za rękę. - Chodź, młody, idziemy na ten strych.

Ostatni raz wchodzę na górę, do sypialni. Biorę szczotkę i rozczesuję włosy. Robię sobie wysokiego koka,tak, by łatwiej byłoby mi łatwiej walczyć.

Potem schodzę na dół i wchodzę do składu broni. Wybieram dwa krótkie sztylety, preferuję walkę w bliskiej odległości. Postaram się nie przemieniać w wilka za szybko. Wtedy nie będę mogła porozumieć się z ludźmi, nie będę mogła ich przekonać do zaprzestania walki.

Przed domem, staję z  wszystkimi kobietami. Pozostaje mi tylko czekać.

- Luno, czy my mamy w ogóle jakieś szanse? - pyta jedna z młodszych dziewczyn.

- Jakieś na pewno - odpowiadam, przyglądając jej się.

- Luno, ale czy to ma sens?

- Jeśli nie zauważyłaś, nie mamy innej opcji - warczę, zdenerwowała mnie tym pytaniem.

- Możemy uciec...

- I co? Dorwą nas pośrodku lasu! Tutaj przynajmniej mamy tę przewagę, że znamy dokładnie ten teren i w razie czego, możemy zabarykadować się w domu.

- Ale to bez sensu! Dlaczego nie zrobimy tak od razu?

- Dlatego, że naszym priorytetowym zadaniem jest obronić tych w środku! Gdzie ty masz głowę, dziewczyno?!? Myślisz, że jeśli wszyscy będziemy w domu, to dzieci  będą miały większe szanse?!? - krzyczę, a ona spuszcza głowę i się nie odzywa. Naprawdę, jestem na skraju wytrzymałości. Wszystko się skumulowało. Przemiana Melissy, wojna, strach o Leandera, brata, przyjaciół. Jestem wściekła.

Słyszę wycie wilka i krzyki ludzi. Nadchodzą...

- Pamiętajcie, oni nie mogą wejść do budynku! - krzyczę, a wszystkie kiwają głowami.

Kilka minut później widzę ogromną armię, przechodzącą przez bramę.

- A co to, same kobiety? - słyszę śmiechy wrogów. - Możecie się poddać i zostać niewolnicami w naszym stadzie. Nie obiecuję, że będzie przyjemnie, ale na pewno lepsze to, niż śmierć i skazanie na to samo waszych mate.

Żadna z kobiet nawet nie drgnęła. Wiedzą, że on łże. Najprawdopodobniej torturowałby, wykorzystywał  i poniżałby  je, skazując ich mate na ogromne cierpienie, a na koniec zabiłby w najbardziej okrutny sposób.

- Radzę wam odejść! - warczę w ich kierunku.

- A kto to, czyżby Luna? Bez Alfy jesteś nikim - syczy w moją stronę.

Teraz obie armie stoją na przeciw siebie. Dzieli nas zaledwie ze sto  metrów.

Przyglądam się przeciwnikom. Robi mi się słabo. Elodie i jej brat stoją w pierwszym rzędzie. Obok wiele znanych mi ludzi. Spoglądam dalej. Ten widok łamie mi serce. Mój przyjaciel, on tam stoi. Jest po ich stronie. Nienawistnym spojrzeniem omiata całą naszą armię.

Już wszytsko rozumiem. Ludzie będą wykorzystani jako mięso armatnie... Wszyscy zginą, by Wygnańcy mogli przejąć władzę.

To straszne, chciałabym im pomóc, ale jestem równocześnie ich wrogiem. Muszę bronić stada. Jednak postaram się uchronić ludzi przed śmiercią, a potem dać im wolność.

Nagle słyszę głośny ryk, dochodzący z domu. Drzwi wylatują z zawiasów. Ten widok jest naprawdę przerażający.

~

A kto to tam ryczy?😂
Może spróbujecie zgadnąć? 😂😏

Zapraszam do komentowania i gwiazdkowania.

~zegartyka 


Obóz 4Where stories live. Discover now