35● Naprawdę tak to odbierasz?

18.2K 1.2K 70
                                    

- Katherine. Wstawaj.- słyszę głos Leandera. Przecieram oczy i wstaję z łóżka.
- Lekarz już się obudził, zaraz tu przyjdzie i opatrzy twoje rany.- dodaje.

- Ale przecież nic mi nie jest. - mruczę niezadowolona.

- Tak, a ta rana w udzie cię nie boli.- mówi i wskazuje na moją nogę. No dobra muszę przyznać, że to boli, ale i tak mam więcje szczęścia, niż Leander, bo pocisk tylko mnie drasnął.
Słyszę pukanie do drzwi, chwilę potem do pomieszczenia wchodzi Lee i lekarz.

- Luno, przyszedłem zobaczyć twoją ranę.- mówi ten drugi i układa swoje rzeczy na krześle.

Wzdycham i siadam na krawędzi łóżka. Podpinam spodnie, tak aby lekarz miał dostęp do mojej rany.

- Jest lepiej, niż myślałem. Wystarczy zrobić zwykły opatrunek.- oznajmia rzeczywiście lekko zdziwiony.

Lekarz sprawnie zakłada mi ten nieszczęsny opatrunek, oczyszcza mniejsze rany i wychodzi. W pokoju zostaje Lee.

- Alfo, dwóch Wygnańców uciekło. Reszta nie żyje. Co mamy robić?- pyta.

- Wyślij zwiadowców do innych ośrodków i dowiedz się, czy  planują bunt. Potem założysz mi raport.- oznajmia po chwili. Lee skłania głowę i wychodzi.

- Katherine, nie mam siły użerać się teraz z radą, Edwinem, czy kim innym. Jadę do domu na dziesięć minut, biorę rzeczy i wyjeżdżam.- oznajmia, a w jego głosie czuję nutkę niepokoju.

- Natomiast ja nie mam siły użerać się z moją wilczyca. Dlatego jadę z tobą.- mówię i siadam koło niego.

- Dobrze, tylko później mi nie marudź, że nudno.

- Oh, przecież  z tobą nigdy nie jest nudno. - mówię z przekąsem.

Leander nie odpowiada. Wstaje z łóżka i wychodzi z pokoju. Idę za nim, mam serdecznie dość tego miejsca.

Wychodzimy na zewnątrz, gdzie zastajemy strażników wsiadających do samochodów. Nie chcąc tracić czasu robimy to samo, co oni.  

Po chwili ruszamy w drogę powrotną.
W samochodzie panuje napięta atmosfera. Strażnicy są wyraźnie przestraszeni i zdenerwowani, Leander jest chyba wściekły, natomiast ja nie mam ochoty się w to mieszać. Dlatego wszyscy siedzą cicho.

~

Po ponad godzinie dojeżdżamy na miejsce. W końcu.
Wysiadam z samochodu i od razu zostaję napadnięta przez Sam.

- Ty pierdoło! Mogłaś zginąć! Wiesz jak się martwiłam! Najchętniej skopałabym ci tyłek...ale za bardzo Cię kocham, ty ciemna maso.- jej krzyk powoli zmienia się w cichy płacz.

Przytulam się do niej i uśmiecham się szeroko.

- Też cię kocham, wariatko.- przytulam ją jeszcze mocniej.

Po kilku chwilach Sam odrywa się ode mnie i wyciera łzy. Temu wszystkiemu przypatruje się Ben z zaciekawieniem i chyba troską. No cóż, nie na codzień widzi się płaczącą Sam.

- Czego się gapisz?!?- krzyczy na niego i wraca do domu. On oczywiście biegnie za nią.

- Ona zawsze musi być taka rozstrojona emocjonalnie? - pyta Leander z jadem w głosie.

- A czy ty możesz przestać się  wściekać chociaż na jeden dzień?- odpowiadam równie sympatycznie.

- Daj spokój. Idziesz po ubrania, czy nie?

- Daj mi pięć minut.- oznajmiam i idę do  domu szybkim krokiem.

Biegnę na górę w międzyczasie witając ( a jednocześnie żegnając) się z bratem. Jest mi przykro, że nie mam dla niego za dużo czasu. Jednak ten pomysł ze szkołą nie był taki zły, przynajmniej maluch ma jakieś zajęcie. Postanawiam spędzić z nim cały dzień, jak wrócę.

Po chwili jestem już w sypialni. Do torby, którą przyniosła mi omega pakuję bieliznę, piżamę, kilka bluzek z krótkim rękawem i kilka z długim. Do tego trzy pary długich spodni. Z butów biorę tylko klapki i jakieś kapcie. Na wszelki pakuję pastę i szczoteczkę do zębów.  Wkładam do torby jeszcze kilka ważnych rzeczy, sprawdzam, czy wszystko mam, a potem zabiegam na dół.

Nakładam cienką kurtkę, żegnam soś ze wszystkimi i wychodzę na zewnątrz.
Od razu napotykam wzrokiem Leandera opartego o samochód.

- Na pewno dasz radę prowadzić?- pytam, wsiadając do samochodu.

- A co? Aż tak źle wyglądam? - warczy i odpala samochód.

- Nie, po prostu się upewniam. - zakładam ręce na piersi i zwracam głowę w stronę okna. Moja cierpliwość powoli się kończy, nie wiem co mu  dzisiaj odbiło. Ale do jasnej cholery, mógłby chociaż spróbować być miły.

Biorę głęboki oddech, nie mogę dać się sprowokować. Może jak dojedziemy na miejsce będzie lepiej?

- Kiedy dojedziemy?- pytam.

- Trzy godziny, a co? - znów warczy.

- Starałam się być miła, ale czy mógłbyś z łaski swojej na mnie nie warczeć?!? Co cię ugryzło?!? - i tyle z mojego planu, by nie dać się zdenerwować. Po prostu pięknie...

- Nic.- aha, czyli jednak coś jest nie tak.

- Znamy się nie od dziś, więc wiem, że twoje ,,nic" znaczy ,, mam z czymś problem, ale  ci nie powiem, bo nie ". Może dzisiaj zrobisz wyjątek i po prostu powiesz mi o co chodzi, co?

- Dlaczego ty musisz o wszystkim wiedzieć? Twoje problemy ci nie wystarczają?- syczy, a ja jestem na granicy wytrzymałości. Mam ochotę wysiąść z samochodu i dać mu w twarz jakąś gałęzią.

- Uwierz mi, że wystarczają. Po prostu wiem, że jeśli masz problem, to póki go nie rozwiążesz wyżywasz się na mnie!- krzyczę i czuję jak po tym zdaniu emocje w samochodzie zaczynają opadać.

- Naprawdę tak to odbierasz?- pyta już trochę spokojniej.

- A jak inaczej miałabym to odbierać? Rozumiem, że jesteś zły, nawet dosyć często, ale nie musisz się na mnie wydzierać i być wredny, wyobraź sobie, że ja też często jestem wściekła.  Nawet nie wiesz ile razy chciałam mocno komuś przywalić,rzucić wszystko i uciec albo na kogoś nawrzeszczeć. Ale staram się nad sobą panować.- kończę  swój wywód, a Leander zatrzymuje samochód.

- Zatrzymamy się tutaj.- wyjaśnia i wskazuje na mały domek.

~

Dużo osób prosiło o next, dlatego macie go dzisiaj. Chyba nie jest zły, co?😂

Mam nadzieję, że pozostawienie po sobie komentarz lub gwiazdkę - to bardzo mnie motywuje.

Ah i przepraszam za tę sprawę, z raną w nodze Kath. 😕 Mam nadzieję, że ten rozdział Wam wszystko wyjaśnia.😂😚

~zegartyka

Obóz 4Where stories live. Discover now