32. Pierwsza walka

4.5K 378 17
                                    

Kobiety biegły przez las, trzymając na rękach małe dzieci, a starsze biegły obok. Krzyczały przerażone, wołając o pomoc.
Szybko znalazłam się przy nich i poprosiłam, aby wyjaśniły co się dzieje.

- Palą wszystko... bestie... oni umierają. - mówiła z paniką, jedna z nich.

- Proszę, mów wyraźniej bo nie rozumiem.

- Ogromne wilki, mordują każdego kogo złapią. A jacyś mężczyźni i kobiety, szukają kogoś i palą każdy dom, do puki jej nie znajdą- powiedziała inna kobieta.

- Ją? Szukają dziewczyny?- zapytałam przerażona wiedząc, że może chodzić im o mnie.

- Tak, skrzydlatej dziewczyny. Lucji chyba.

- Może Lucy?

- Nie wiem, nie jestem pewna, ale chodź uciekamy, zanim ruszą za nami.

- Wy uciekajcie, ja spróbuje pomóc pozostałym - krzyknęłam już odchodząc i widząc jej zaskoczoną minę.

Kobiety pobiegły dalej, a ja pomyślałam o zabraniu ze sobą wsparcia. Jednak moja nadzieja na nie, szybko zgasła.

- Jak to nie pomożecie? - spytałam

- Słonko, my nikogo nie ratujemy, a to są ŁOWCY! Mówiłem, że nie jesteśmy bandą Robin hooda.- odparł Jim, wzruszając ramionami.

- Rozumiem, nie dziwię się wam. To przeze mnie to wszystko, więc ja powinnam sama to zakończyć - powiedziałam, przytłoczona tą sytuacją i ruszyłam w strone wioski.

- Hej, a ty dokąd?

- Walczyć - odparłam i jestem pewna, że moje oczy jarzyły się furią, którą czułam.

Rozpostarłam skrzydła, ignorując ich szok moją postacią i wołania, abym tam nie szła.

Wioska cała była w ogniu, ani jeden dom nie ocalał.
Pełno było ciał... nawet dzieci.
Mężczyźni i kobiety walczyli jak tylko potrafili, a temu wszystkiemu przyglądał się on. Bóg zemsty, wojny i nienawiści. Tengel, napawał się widokiem zagłady jaką sprowadził na tych ludzi.
Moje serce zalał ogromny ból smutku i nienawiści.
Jak można być takim potworem?

Krążąc nad wioską, stworzyłam deszcz, aby ugasił ogień, a ziemia zatrzęsła się i pochłonęła część wilków i łowców tak, że tylko ich głowy były ponad jej powierzchnią - nie jestem morderczynią, tak jak mój ojciec.
Powietrzem odpychałam kolejnych napastników, ale ich wciąż przybywało.
Strzelali do mnie z pistoletów i kusz, a ja robiłam uniki, przez co nie mogłam nic im zrobić. Gdyby tylko nie było tu mieszkańców wioski, mogłabym użyć całej swej mocy i w jednej chwili ich pokonać...

Nagle poczułam jak moje skrzydła powoli znikają w moim ciele, a ja spadam z dużej wysokości. Kilka metrów przed uderzeniem w ziemię, jakaś moc zatrzymała mnie i nadal unosiła na tej wysokości, a ja nie mogłam się ruszyć.
Tengel szedł dumnie w moją stronę, a na jego twarzy nie widziałam nawet przez chwilę osoby, która była dla mnie taka miła. Teraz pozostał tylko bóg, który chciał mnie zabić.

Kątem oka, zauważyłam osoby, które miały tu nie przychodzić.

- Lucy... co mamy robić? - zapytał Jim, lekko zaskoczony moją pozycją.

- Jeśli naprawdę chcecie pomóc, zabierzcie stąd wszystkich mieszkańców. Resztą ja się zajmę - powiedziałam, nadal unoszona nad ziemią twarzą ku niej.

- Ale ty...

- Proszę, pośpieszcie się... - odparłam błagalnie.

Odeszli, niepewnie zerkając na Tengela, który właśnie staną przede mną.

- Jakie miłe spotkanie Lucy - każde jego słowo, przebite było lodem.

- Może byś mnie odstawił na ziemię, lepiej by się nam rozmawiało - próbowałam być opanowana.

- Dobrze - odparł spełniając moją prośbę, jednak paraliż nieustąpił, a ja stałam jak słup, na przeciwko niego - Wiesz, bardzo chciałem cię zabić, jednak mam dla ciebie inną propozycję.

- Powinnam czuć się zaszczycona? - wysyczałam do niego z nienawiścią, widząc jego bezduszny uśmiech.

- Już nie będę dla ciebie taki miły, więc lepiej opanuj swój język - odparł z gniewem.

- Nie wywyższaj się tak, bo ci żyłka pęknie. Co to za propozycja?- oj sama się proszę o śmierć.

- Jeśli przejdziesz na moją stronę, nie zabije cię, a wierz mi w tej chwili wystarczy, że kiwne palcem.

- Jeśli sądzisz, że się zgodzę, to jesteś głupi - dosłownie przez sekundę, miał w oczach smutek, a  później znów sam chłód - Twoja żona i córka, byłyby rozczarowane twoją osobą, takim bez serca... - doigrałam się. Moje gardło było ściskane przez jego dłoń.

- Jak śmiesz mówić o zmarłych. Nie znałaś Felicji, nie wiesz co by zrobiła - przeraziłam się jego spojrzeniem. Było pełne bólu i złości, a to mieszanka wybuchowa. Jednak musiałam kontynuować tą rozmowę, bo czułam jak paraliż ustępuje przez mój wewnętrzny ogień feniksa.

- Może jej nie znałam, ale wiem jak bolało by serce twojej córki. Jak bardzo byłaby rozczarowana i zawiedziona ojcem, który morduje innych.

- Dość tej rozmowy, moja córka nie żyje. Ciebie też zabiję tak jak oni, to jej zrobili - jego gniew rósł, a uścisk się nasilił, jednak paraliż całkowicie ustąpił.

- Ona żyje Tengel'u i nawet nie wiesz, jak mocno ją ranisz.

Tak jak miałam nadzieję, puścił uścisk zaskoczony moimi słowami, a ja znów mogłam wzbić się w niebo.
Jim i pozostali wyprowadzili właśnie ostatnich mieszkańców, a ja odetchnęlam z ulgą.
Czas to zakończyć...

Skupiłam się na swojej mocy i stworzyłam wielki wir, który krążył po wiosce zabierając wszystkie wilki i łowców. Tengela już nie było, pewnie uciekł myśląc o tym co mu powiedziałam.

Ogromny wir, uniosłam ku niebu i odesłałam daleko.
Moje siły opadły, a ciało opadało bezwładnie ku ziemi.
Oczy zachodziły mgłą i czekałam, aż uderzę w ziemię.
Tak się jednak nie stało.
W ostatniej chwili zatrzymało mnie powietrze, kładąc delikatnie na ziemi.
Moja świadomość zdążyła zarejestrować znajome sylwetki i jedno wypowiedziane zdanie.

- Ty idiotko, spuścić cię na chwilę z oczu, a ty już zgrywasz wielką boginię - ten wściekły głos należał do Sary...

Płomień feniksaWhere stories live. Discover now