Rozdział 66: Jak się sprawy mają

163 14 7
                                    

***

- Coś taka skwaszona? – zapytał Thorin, gdy następnego dnia razem wyszliśmy ze wspólnego śniadania, bowiem widocznie zauważył nieprzychylne spojrzenia, jakie posyłaliśmy sobie nawzajem z Garinem.

- Nie jestem skwaszona – burknęłam na to.

- Dlaczego ci nie wierzę – pokręcił do siebie głową. – Już wczoraj chodziłaś naburmuszona.

Przewróciłam oczami na nalegania krasnoluda. Znając jednak jego upór, zdawałam sobie sprawę, że nie odpuści, dopóki wszystkiego mu nie wyśpiewam. Nie mając zatem większego wyboru, uległam.

- Pokłóciłam się z Garinem – skrzyżowałam ramiona na piersiach. – Uważa, że marnujemy tu czas, nic nie robiąc. Ja natomiast sądzę, że zmarnowalibyśmy szansę, gdybyśmy teraz odeszli.

- Po części oboje macie rację – powiedział po chwili namysłu – Zarówno w obu wyjściach nie mamy pewności.

- A jeśli to Garin ma rację? – mruknęłam. – Co jeśli rzeczywiście tracimy tu czas, bo nie da się nic zrobić?

- Myślałem, że wolisz tu czekać – zauważył.

- Sama nie wiem, co myśleć – westchnęłam do siebie. – Jakąkolwiek decyzję podejmiemy, podejmiemy też ryzyko – opuściłam bezsilnie ręce wzdłuż tułowia. – Nie mam pojęcia, co robić...

- Wyjechaliśmy z Góry ponad półtora tygodnia temu – zastanowił się. – Jeśli w najbliższym czasie nic tutaj nie znajdziemy, powinniśmy wracać. Mam przeczucie, że w Ereborze jest tylko gorzej...

- Najbliższym czasie? – uniosłam pytająco brew.

- Zostańmy jeszcze dwa dni – zaproponował – Jeżeli do rana pojutrze nic nie zdziałamy, wracajmy do domu.

- Można by jeszcze skontaktować się z Elrondem – zasugerowałam bez przekonania. – Jest uzdrowicielem.

- Obawiam się, że jego umiejętności nic nam nie pomogą – pokręcił głową. – Pamiętasz, co powiedzieli Thranduil i Gandalf, to ma związek z jakąś magią. To nie jest jakaś zwykła choroba.

- A jeśli moce Gandalfa też nic nie dadzą? – zadałam w końcu pytanie, którego żadne z nas nie odważyło się do tej pory wypowiedzieć. – Jeśli wszystkie nasze propozycje zawiodą?

- To będzie koniec Ereboru – powiedział z zaciśniętym gardłem – Definitywny koniec zarówno Ereboru jak i nas wszystkich.

Opuściłam wzrok. Dopiero teraz ktoś na głos wypowiedział moje największe obawy.

- Tęsknię za Frerinem, Thelinem i Kathrin – wyszeptałam – I dałabym wszystko, żeby wiedzieć, co się z nimi dzieje.

- Jestem pewien, że nic im nie jest – Thorin przyciągnął mnie do siebie i szczelnie przytulił, na co schowałam twarz w jego ramieniu, bezzwłocznie oddając uścisk – Są bezpieczni w Leśnym Królestwie.

- Nie możesz tego wiedzieć na pewno – przełknęłam ślinę, zamykając oczy.

Krasnolud nic nie powiedział na moje ostatnie słowa. Zdawał sobie sprawę, że miałam rację, a on nie mógł ręczyć za zdrowie naszych dzieci. Nie mogliśmy mieć pewności, że wśród elfów nic im nie grozi – nie mieliśmy pojęcia, jak mogą działać mroczne zaklęcia. Jeśli tajemnicza choroba atakowała tylko mieszkańców Samotnej Góry... możliwe było, że i my jesteśmy na nią narażeni. Nawet będąc tak daleko od domu.

Nic więcej nie mówiąc, wtuliłam się mocniej w ciepłe ciało męża, szukając jak najwięcej ukojenia w samej jego obecności. Czułam, że wszystko to, co działo się dookoła, zaczynało mnie przytłaczać. Miałam serdecznie dość tego, że w moim życiu nigdy nic nie może iść gładko. Aczkolwiek minęło już sześć lat od ostatniego zamieszania związanego z moją młodością... to było już całkiem znaczące osiągnięcie. Świat uznał, że wystarczająco się przez ten czas wynudziliśmy.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now