Rozdział 86: Zwiadowca i list

131 14 21
                                    

Moimi włosami targnął silniejszy powiew wiatru. Stojąc na balkonie od moich i Thorina komnat obserwowałam okolicę Samotnej Góry, delektując się świeżym powietrzem, a także całkiem przyjemną, późno-majową pogodą. Wysokie trawy, przeważnie w kolorze żywej zieleni, zakołysały się na wietrze, tworząc iluzję morskich fal. Południowe słońce przyjemnie przygrzewało, oświetlając świat jasnymi promieniami. Przymknęłam oczy, biorąc głębszy wdech. Z uwagi na mniejszą ilość pracy w ostatnim czasie miałam nieco więcej wolnych chwil, podczas których najzwyczajniej w świecie lubiłam się lenić na całego.

Dodatkowo zmieniła się nieco struktura pracowników w Ereborze, bowiem wraz z mężem zdecydowaliśmy się nieco przychylić ku słowom jednego z członków rady. Dlatego też nasze królestwo postawiło na pierwszym miejscu (przynajmniej na jakiś czas) podszkolenie większej ilości mieszkańców w walce, a także uzupełnienie zapasów uzbrojenia.

Nasze obawy odnośnie wyprawy do Morii okazały się niepotrzebne, gdyż ledwie kilka miesięcy po opuszczeniu Góry przez Balina dostaliśmy od niego wiadomość, że sprawy mają się naprawdę dobrze. Dzięki temu zyskaliśmy spore ilości mithrilu oraz kolejną siedzibę krasnoludów dosyć istotną pod względem strategicznym – w Morii o wiele częściej było słychać o tym, co dzieje się na południu Śródziemia, więc Balin przekazywał dalej te wieści nam. Dzięki temu nie musieliśmy się martwić o niedoinformowanie.

Królestwo Morii powoli się rozwijało, a chociaż minęły dopiero trzy lata, to i tak praca szła tam już pełną parą. Nie było nam dane jeszcze odwiedzić Balina, który został jej władcą. Ale... może kiedyś...

W moje oczy rzucił się szybko poruszający się nieduży punkcik na wyżynach. Zmarszczyłam lekko brwi, przysłoniwszy oczy ręką, by ograniczyć moc rażącego mnie słońca. Na podstawie wysokości oszacowałam, że to prawdopodobnie krasnolud. A skoro jechał sam, najpewniej był jednym z posłańców.

- Ktoś jedzie – rzuciłam przez ramię do siedzącego w naszej sypialni męża – Od zachodu.

- Może to wiadomość od Balina – wzruszył ramionami – Nie pisał od kilku miesięcy.

- Może – przytaknęłam – Zaraz się i tak przekonamy.

Wychyliłam się nieco bardziej za barierkę, by dokładniej przyjrzeć się nadjeżdżającej postaci, gdy ta zbliżyła się do głównej bramu. Zmarszczyłam brwi, gdy rzuciłam na nią uważniejsze spojrzenie, które pozwoliło mi dopatrzeć się paru detali.

- Nie jestem pewna, czy to jest posłaniec z Morii – mruknęłam, po czym uniosłam lekko dół zdobnej sukni, dość szybkim krokiem przechodząc przez królewskie komnaty.

Thorin wstał z fotela i podążył za mną. Ruszyliśmy żwawo przez doskonale znane korytarze, mijając co chwilę jakichś przechodniów. Po oświetlonym pochodniami wnętrzu rozchodziły się ciche stuknięcia moich obcasów o kamienną posadzkę. Gdy ledwo zeszliśmy jeden poziom niżej, dostrzegłam spieszącego się w naszą stronę gwardzistę. Wraz z mężem zatrzymaliśmy się, gdy ten stanął przed nami.

- Królu, królowo – skłonił się pospiesznie – Do królestwa ktoś przyjechał...

- Widziałam – skinęłam głową. – Czy to posłaniec z Morii?

- Nie, wasza wysokość – odparł, a mojej uwadze nie uszło, że jego głos wydawał się być napięty – To nie z Morii. I nie posłaniec.

Wymieniłam z mężem lekko zaskoczone spojrzenia. Kim więc był spostrzeżony przeze mnie przybysz?

- To jeden ze zwiadowców wysłanych do Gundabadu – dodał, jakby czytał mi w myślach.

Moje oczy szeroko otworzyły się na te słowa. Zaprzestaliśmy wysyłania tam kogokolwiek już ze cztery lata temu, może nawet więcej. Ponieważ wyprawy nie przynosiły skutków (nikt z nich do tego dnia nie wrócił), nie chcieliśmy narażać nikogo więcej.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now