Rozdział 88: II URODZINOWY MARATON (2)

135 16 11
                                    

 ***

- Jakbyś wstała jutro przed południem, byłabym wdzięczna – powiedziałam do córki, która siedziała na parapecie w moim biurze. – Kuzyni na pewno się za wami stęsknili i trochę nie wypada witać ich w piżamach. Albo przespać ich przyjazd.

To właśnie następnego dnia do Ereboru zawitać mieli moi siostrzeńcy wraz z małżonkami. Byłam niesamowicie podekscytowana, bowiem była to moja pierwsza okazja do zobaczenia sześcioletniego synka Filiego. Nie wymienialiśmy listów nie wiadomo jak często, gdyż kruki nie latały z prędkością światła. Dlatego też domyślałam się, że mamy sporo do opowiedzenia sobie nawzajem. Wiele ważnych wieści z Dzikich Krajów zwykle nie docierało nawet na drugą stronę Gór Mglistych, a co dopiero do Ered Luin. Tamtejsi mieszkańcy praktycznie nie mieli pojęcia, co się u nas dzieje.

- Tak, tak – machnęła ręką, wyglądając przez okno. – Obudź mnie przed jedenastą, postaram się rozbudzić w pół godziny.

Pokręciłam do siebie głową, ale za usta szarpnął mnie lekki uśmiech. Kathrin naprawdę niesamowicie przypominała mi mnie samą, gdy byłam jeszcze nastolatką. Zerknęłam na nią kątem oka, dostrzegając jej zamyślony wzrok skierowany na zachód.

- Nad czym tak myślisz? – zagadnęłam ją, ponownie maczając końcówkę pióra w atramencie.

- Tak sobie – wzruszyła niezobowiązująco ramionami. – Zastanawiałam się ostatnio... nie musicie może załatwić czegoś w Leśnym Królestwie? Albo król Thranduil u nas?

- Nie, raczej nie – odparłam, domyślając się, o co może jej chodzić.

- A nie chcielibyście go odwiedzić?

- Dobra, o co chodzi? – spróbowałam nakłonić ją do przejścia do sedna.

- O nic – powiedziała szybko. – Zastanawiałam się, czy... Leg... książę Legolas – poprawiła się – nie miał może wpaść tutaj po coś ostatnio?

- A nie wiem – stwierdziłam. – Czemu pytasz? – uśmiechnęłam się pod nosem.

- Tak jakoś – wymamrotała, nie kierując na mnie wzroku. – Trochę minęło, odkąd był tutaj ostatnio i... tak sobie pomyślałam, że fajnie byłoby się zobaczyć. Obiecał, że niedługo się spotkamy i dalej będzie próbował mnie uczyć łucznictwa – prychnęła pod koniec.

- Z tego co widziałam dobrze się dogadujecie – zauważyłam sugestywnym tonem.

- Każdy potrzebuje dobrego przyjaciela – odpowiedziała krótko, nie rozwijając dalej tematu.

Ach, Kathrin, Kathrin... dlaczego ci nie wierzę...

***

Wygładziłam przód prostej i przewiewnej sukienki, stojąc przed bramą Ereboru. Moje serce biło niesamowicie szybko z czystej ekscytacji na spotkanie z członkami rodziny, za którymi tak się stęskniłam. Wrześniowe słońce przyjemnie przygrzewało, a po niebie przetaczały się niewielkie chmurki. Stojąca przy boku Thorina Dis niemal nie mogła ustać w miejscu. Nie potrafiłam sobie wyobrazić emocji, jakie teraz przeżywała – nie wiem, co bym zrobiła, gdyby moje dzieci chciały wyjechać i zamieszkać na drugim końcu Śródziemia.

- To oni? – niebieskie oczy Frerina żywo biegały po okolicy, wypatrując nadjeżdżających kuzynów.

- Możliwe – mruknęłam, gdy na bocznej drodze przy Dale dostrzegłam pięć sylwetek.

Pięć? Zmarszczyłam lekko brwi, wytężając wzrok do maksimum. Nie dało to jednak jakichś szczególnych efektów, więc dałam sobie spokój ze zgadywankami. Dopiero po paru minutach, gdy przybysze byli naprawdę blisko, mogłam rozszyfrować kto jest kim.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now