Rozdział 32: URODZINOWY MARATON (3)

247 28 23
                                    

*** 

Po trzech godzinach obudziło mnie trącanie w ramię. Poderwałam głowę z prowizorycznej poduszki i spojrzałam na Balina, który klęknął przy moim boku.

- Co jest? - zamrugałam oczami, odganiając znużenie.

Białobrody krasnolud westchnął ciężko.

- Jego gorączka wzrosła.

Chwilę zajęło mi, by zrozumieć, co do mnie powiedział.

- Mahal, nie... - sapnęłam i oderwałam się z posłania.

Podbiegłam do boku męża, który stał się jeszcze bardziej blady niż wcześniej, a malinowy kolor zabarwił mu policzki. Fili właśnie zwilżył szmatkę wodą i położył ją z powrotem na zlanym potem czole swojego wujka.

Zagryzłam dolną wargę i, po chwili zawahania, złapałam ukochanego za bezwładna rękę. Krasnolud pozostał w samej tunice, jednak mimo tego, że przykryty był kilkoma kocami, co chwilę przechodziły go potężne dreszcze.

- Obudził się w ogóle? - zapytałam siedzącego obok Balina.

- Nie. - pokręcił głową.

Wróciłam wzrokiem na twarz ukochanego, słysząc jak mamrocze coś pod nosem. Gorączka była na tyle wysoka, że zaczął majaczyć...

Po chwili usłyszałam, że zaczął mówić coś niezrozumiałego. Był to khuzdul, ale słowa były bardzo niewyraźne. Kiedy jednak do moich uszu dotarło, jak wspomina o tacie, coś we mnie pękło.

- Nie... ja nie mogę... - wyrzuciłam z siebie i wybiegłam z groty.

Przeleciałam kawałek, potykając się parę razy z uwagi, że wzrok zamazywał mi się od łez zebranych w oczach. Chwilę później, nogi w końcu się pode mną ugięły i upadłam ze szlochem na kolana, chowając mokrą twarz w dłoniach.

To wcale nie miało być tak... Mieliśmy przeżyć wspólną wędrówkę do Shire, zgarnąć Bilba i wrócić do Samotnej Góry na pierwsze urodziny naszego syna. Plan wycieczki nie zakładał żadnych spotkań z pokracznymi stworami w Górach Mglistych, magicznych eliksirów, odnajdywania mojego dawnego domu, a już na pewno nie tragicznej w skutkach walki z orkami.

Dlaczego my zawsze musieliśmy mieć pod górkę? Dlaczego nawet najprościej wyglądające przedsięwzięcie za każdym razem komplikowało się w supeł nie do rozplątania?

Pociągnęłam nosem i otarłam policzek wierzchem dłoni, po czym uniosłam zapłakany wzrok na niebo nade mną. Pośród chmur, które tej nocy przysłoniły granatowy nieboskłon, dostrzegłam niewielką lukę, przez którą moim oczom ukazała się malutka, pojedyncza gwiazdka.

Była jak moja nadzieja.

Przysłonięta ciemnym płaszczem zwątpień i obaw, jednak się pokazała i tylko potrzebowała czasu, by zostać dostrzeżona. Nawet w najczarniejszej sytuacji wciąż świeciła, chociażby słabiutkim połyskiem, ale dalej tam była. Musiałam tylko sobie o niej przypomnieć.

- Durinie... proszę... - wyszeptałam płaczliwym głosem - Jeśli mnie słyszysz, nie pozwól mojemu Thorinowi umrzeć... błagam cię, jak córka ojca... oszczędź go...

Z moich oczu wypłynęło jeszcze parę kolejnych łez. Pozwoliłam kilku szlochom wstrząsnąć lekko moim ciałem, kiedy poczułam pojedynczy, nieco silniejszy powiew wiatru. Nie miałam na sobie płaszcza, który wciąż spoczywał pod głową Thorina, ale odniosłam ciche wrażenie, że to nie jego brak był powodem, dla którego wydał mi się intensywniejszy.

Nagła świadomość uderzyła mnie, jak grom z nieba.

- Arissa, ty idiotko... - wymamrotałam - Athelas, oczywiście!

Poderwałam się z miejsca i pognałam z powrotem do miejsca naszego obozu. Wpadłam pomiędzy cichych kompanów, jak burza.

- Bilbo! - podbiegłam do hobbita, który od razu spojrzał w moją stronę - Czy wiesz, jak wygląda athelas?

- Co?

- Królewskie ziele. - przetłumaczyłam szybko.

- Tak, to dość popularny chwast... - odparł.

- Musisz mi go znaleźć. - powiedziałam gorączkowo.

- Ale... jest zima, wątpię, żeby coś udało się znaleźć...

- Wiem, ale proszę... - złożyłam ręce - To może go uratować. Kilka łodyg wystarczy.

- Oczywiście, już lecę! - sapnął, kiedy zrozumiał wagę jego decyzji.

Chwyciłam leżący obok kij i owinęłam jego koniec kawałkiem materiału, po czym wsadziłam na chwilkę do ogniska, aby posłużył jako pochodnia.

- Ja też wiem! - odezwał się nagle Bofur, podnosząc się z miejsca - Też pójdę.

- Ja również. Pomogę im. - Fili stanął na nogi i podszedł do krasnoluda w czapce.

- W porządku. - kiwnęłam głową z wdzięcznością - Idźcie.

Kiedy trio zniknęło w ciemności pomiędzy drzewami, chwyciłam mały garnuszek i wstawiłam w nim wodę nad ogniskiem, aby się zagotowała.

- Nie umrze. - odezwałam się cicho, widząc jak paru z kompanów przygląda się moim opanowanym działaniom - Nie dzisiaj i nie za najbliższe kilkadziesiąt lat... Frerin nie straci ojca.

Przyklękłam obok głowy ukochanego i zmieniłam mu okład.

- Dlaczego chociaż raz nie możesz przełknąć tej swojej cholernej dumy i pozwolić sobie pomóc...? - pokręciłam głową na boki.

Ku mojej ogromnej uldze, ledwie kwadrans później trójka, która poszła szukać rośliny, wróciła i to z misją zakończoną sukcesem. Fili wbiegł do środka z kilkoma gałązkami ziela w dłoni i triumfalnym okrzykiem: 'Znaleźliśmy to!'.

- Fili, wrzuć to do miski. Na dwie minuty. - pokierowałam go.

Krasnolud włożył athelas do drewnianej miseczki, do której przed chwilą przelałam nieco wrzątku. Lekarstwo musiało zaparzyć się przez chwilkę, żeby lepiej zadziałać. Po dwóch minutach odcedziłam listki, odlewając wodę do innego naczynia, więc w pierwszym pozostały rozmiękłe kawałki rośliny.

Óin rozwiązał bandaż na ramieniu Thorina, kiedy znalazłam się obok niego, po czym odsunął się na bok, dając mi nieco przestrzeni.

- Niech to zadziała... - wymamrotałam pod nosem, rozcierając palcami ziele.

Wypuszczając powietrze, przyłożyłam dłonie do rany i zamknęłam oczy.

- Menno o nin na hon i eliad annen annin, hon leitho o ngurth... - szeptałam, nie otwierając oczu - Menno o nin na hon i eliad annen annin, hon leitho o ngurth...

Czułam, jakby nic wokół mnie nie istniało. Skupiłam się wyłącznie na ratowaniu Thorina, nie zważając na świat zewnętrzny. Poczułam, jak ciepła ciecz opuszczająca ciało krasnoluda wraz z infekcją, moczy moje ręce, ale starałam się to zignorować i zachować spokój. Omdlewać mogłam za chwilę. Gdybym jednak otworzyła oczy chociażby na moment, nie wiem, czy zdołałabym je potem zamknąć, albowiem dostrzegłabym pewien dość niecodzienny szczegół...

- Menno o nin na hon i eliad annen annin, hon leitho o ngurth... - powtórzyłam zdanie ostatni raz.

Odetchnęłam głęboko i rozchyliłam powieki. Wkoło panowała cisza, a jako pierwsze w oczy rzuciły mi się moje czerwone dłonie. Wciągnęłam powietrze przez nos, czując się nieco słabo.

Nie no, bez żartów, walczyłam w dwóch wielkich bitwach i setkach innych potyczek, nie mogłam przecież nagle zemdleć przez...

- Oh, Valarowie, za dużo krwi... - sapnęłam szybko, po czym obraz zawirował mi przed oczami i poleciałam do tyłu, tracąc kontakt z rzeczywistością.


________________

Kolejnej części wypatrujcie o 15:00 ;*

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now