Rozdział 112: Początek końca

74 11 3
                                    

Dokładnie 13 marca wysłany przez nas oddział zwiadowczy powrócił do Ereboru z informacją, że nasz wróg dotrze tutaj w niecałe dwa dni. Pechowy dzień miesiąca postanowił być przeciwko nam, bo dlaczego by nie, i zesłać na głowę kolejne ciężkie pytania i rozważania. Mało wiedzieliśmy o przeciwniku i to trochę mnie niepokoiło. Podstawową zasadą do pewnej wygranej było poznanie swojego wroga – jego mocnych stron i słabych. Ponieważ jednak Easterlingowie pojawili się większymi grupami na Wschodzie stosunkowo niedawno, ciężko było nam ich rozpracować.

Ledwie parę godzin po tej wiadomości w Samotnej Górze pojawili się pierwsi mieszkańcy Dale, którzy prosili o schronienie. Nie mogliśmy powiedzieć im po prostu 'nie', więc siłą rzeczy byliśmy zmuszeni ich przyjąć. I potem tak jeszcze parę razy. Skończyło się na tym, że mieliśmy w Ereborze dobrze ponad setkę mieszkańców innego miasta, a dodatkowo wypadało gdzieś pomieścić też naszych.

Armia gotowa była tak naprawdę już od paru dni. Chociaż większość z nas nie planowała brać czynnego udziału w bitwie wraz z Dale, musieliśmy bronić naszego królestwa, gdyby tamto wrogowie przeszli lub obeszli. Plan zakładał, że na początku nasze siły będą ukryte, a jedynie większe oddziały lub kilka połączonych będzie znajdować się przed Górą, by uderzać w nieprzyjaciela. Miałam poprowadzić pierwszą grupę, gdy Easterlingowie pojawiliby się na wysokości Dale. Mieliśmy atakować wroga falami, które jedna po drugiej wyłaniałyby się z wnętrza królestwa i uderzały za pomocą svinfylking – ustawienia czegoś w rodzaju muru z tarcz, ale na kształt klina. Liczyliśmy, że zdezorientuje to Easterlingów, którzy w końcu nie będą wiedzieć, ile nas w ogóle jest.

Nadszedł w końcu czas, by Frerin wraz z krasnoludami pod jego dowództwem wyruszył do Dale, gdzie miał jeszcze dokładniej omówić wszystko z Brandem. Stojąc na głównej bramie, zerknęłam jeszcze na Krucze Wzgórze, gdzie rozstawieni zostali już nasi ludzie. Strażnicy i dowódcy wyposażeni w rogi, aby dawać nam za jakiś czas odpowiednie sygnały. Odwróciłam wzrok i zeszłam na dół, gdzie już mój syn zbierał się do opuszczenia królestwa. Wymienił ostatnie słowa oraz uścisk dłoni z Dwalinem, po czym skierował się w moją stronę. Stanęliśmy przed sobą w odległości zaledwie jednego czy dwóch kroków. Zmierzyłam go uważnym i troskliwym spojrzeniem.

- Po prostu bądź ostrożny – poprosiłam. – Nie rób niczego głupiego.

- Skąd ten brak zaufania...? – Pokręcił do siebie głową. – Wszystko będzie w porządku, naprawdę. Nie szykuję się do bitwy od wczoraj, mamo.

- Wiem – westchnęłam ciężko. – Mimo wszystko nie daj się ponieść emocjom w szale bitwy. Pamiętaj, zemsta na Easterlingach nie jest warta twojego życia. – Posłałam mu znaczące spojrzenie.

- Nie martw się, amad. – Uśmiechnął się delikatnie. – Mam zamiar sobie żyć w najlepsze i obserwować, jak nasi ludzie wyrżną wszystkich Easterlingów w pień.

- No tak. – Pokiwałam głową. – Coś w tym jest.

Postawiłam krok naprzód i zaczesałam pasmo blond włosów syna za ucho, opierając nasze czoła o siebie nawzajem. Przymknęłam delikatnie oczy, modląc się, bym miała jeszcze okazję w najbliższym czasie powtórzyć ten gest.

- Za Thelina – wyszeptał.

Przełknęłam ślinę na jego słowa.

- Za Thelina – powtórzyłam. – Uważaj na siebie – dodałam jeszcze cicho.

- Wszystko będzie dobrze – zapewnił mnie, po czym ścisnął krótko moje dłonie i, dając szybkiego buziaka w policzek, odszedł w stronę Thorina, który ustalał coś jeszcze z jednym dowódcą.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now