Rozdział 77: Świat się zmienia

178 16 13
                                    

***

Nie śmiałam się kłócić z Thenglem. Kiwnęłam więc krótko głową, wskakując na własnego kucyka, co również uczynili nasi strażnicy, w tym kilku z Rohanu. Mężczyzna uścisnął pocieszająco dłoń Morweny, która zostać miała tutaj. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na chwilę. Posłałam jej wzrokiem cichą obietnicę, że odnajdę jej syna. Że przyprowadzę go do niej.

- Naprzód! – zawołał Thorin, a nasza spontanicznie powstała grupka ruszyła.

Co chwilę przyciskając pięty do boków kuca, starałam się przyspieszyć do granic możliwości. Nie wiedzieliśmy, gdzie są nasze dzieci. Nie wiedzieliśmy, czy orkowie mieli w ogóle pojęcie o ich obecności gdzieś poza Górą. Nie wiedzieliśmy, co orkowie tu robią i skąd się w ogóle wzięli.

Ta właśni myśl nie dawała mi spokoju. Te pokraczne stwory zniknęły z naszych terenów, nim urodził się Frerin. Minęło prawie siedemnaście lat, odkąd jakikolwiek z orków został tu gdzieś przyuważony. Można nawet powiedzieć, że zdarzało się nam o ich istnieniu w ogóle zapominać. Moje myśli spowił cień, gdy dotarło do mnie, co może oznaczać ponowne pojawienie się orków przy naszych granicach.

Mógł to być niezaprzeczalny dowód, że Śródziemie się zmienia. Zmienia się i to na gorsze. Tak bardzo nie chciałam w to wierzyć. Tak bardzo nie chciałam wierzyć, że nasz świat upada... że jest pochłaniany przez mrok. Że początek jego końca już się zaczął. Mimo wypierania się przeze mnie wskazujących na to faktów, już od kilku lat miałam złe przeczucia. Dokładniej od momentu, gdy Colin sprowadził mnie brutalnie na ziemię z obłoków, w jakich bujałam przez zdecydowanie zbyt długi czas. Kiedy zarówno Gandalf jak i Thranduil wyrazili swoje spojrzenie na to, co może się dziać. Cichy, ale jednocześnie irytujący głosik z tyłu głowy natrętnie przypominał mi, że zło wcale nie zniknęło. Wręcz przeciwnie – przetrwało i powoli, ale skutecznie rośnie w siłę.

Co jeśli jego powrót miał nastąpić szybciej, niż byśmy tego chcieli? Trzecia Era trwała we względnym pokoju już prawie trzy tysiące lat... Jeśli ona też niebawem miała się skończyć? Mało tego – skończyć tak samo jak jej poprzedniczki. Pierwsza Wojną Gniewu, a Druga starciem sił Saurona i wojsk Ostatniego Sojuszu. Dlaczego musiało to wyglądać w ten sposób? Dlaczego dzieje Śródziemia nie mogły być dzielone przez jakieś radosne wydarzenia zamiast ciągłych wojen i okrucieństw?

Z ponurych rozmyślań wyrwał mnie ponowny głos męża. Rozdzieliliśmy się. Część strażników pojechała w jedną, część w drugą stronę, a ja, Thorin, Dwalin i Thengel – w trzecią. Bez wymieniania między sobą słów gnaliśmy przez rozległe płaskowyże i równiny, należące do królestwa Ereboru. Stopniowo zaczynały one być porośnięte przez coraz to gęściej pojawiające się drzewa i zarośla.

Dojechaliśmy na skraj lasu. Bez najmniejszego wahania przekroczyliśmy jego brzeg, wjeżdżając pomiędzy drzewa, których gałęzie ozdobione były drobnymi pączkami bądź jasnozielonymi listkami. Chylące się ku zachodowi słońce oświetlało nam drogę pomarańczowymi barwami, z łatwością przebijając się między malutkimi liśćmi.

Po pewnym czasie dotarliśmy w okolice wschodnich granic. Kierując się wzdłuż nich, nieco zwolniliśmy, starając się usłyszeć jakieś zakłócenia leśnej ciszy. Błądziłam wzrokiem po otoczeniu, próbując uspokoić kołatanie serca. Z zaciśniętymi w wąską linię ustami uważnie obserwowałam wszystko dookoła, jednocześnie nadstawiając ucha. Po paru minutach nieco mniej gorączkowej jazdy moje spojrzenie spoczęło na nieco wilgotnej po niedawnych opadach i niewyraźnie zaznaczonej ścieżce. A konkretniej na charakterystycznych w niej sporadycznych wgnieceniach.

- Ślady – oznajmiłam, zwracając uwagę reszty na ten szczegół. – Tutaj już byli – przyspieszyłam lekko, podążając na słabo widoczną ścieżką.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now