Rozdział 72: Rodzina w komplecie

194 14 11
                                    

Niespodzianka! 😅 Udanego Dnia Czytania Tolkiena kochani ❤️❤️❤️

***

Odetchnęłam ze sporą ulgą, gdy moim oczom wreszcie ukazały się mury Leśnego Królestwa. Na ten widok od razu bicie mojego serca przyspieszyło, a w umyśle pojawiły się narastające z każdą sekundą wątpliwości. Co jeśli naszym dzieciom mimo wszystko coś się stało? Jeśli ta sytuacja miała na nich jakiś wpływ? Albo, co gorsza, źle zrozumieliśmy działanie choroby i była ona zaraźliwa oraz mogła dotknąć każdego?

Zerknęłam kątem oka na jadącego przy moim boku Thorina, z którego twarzy wyczytać mogłam jedynie nieznaczne podekscytowanie. Widać było jednak, że nie podzielał on moich nieuzasadnionych obaw – w końcu to ja robiłam za panikarę w każdej kwestii. Właśnie dlatego za wszelką cenę próbowałam wyrzucić z głowy nękające mnie ciemne scenariusze.

Do moich uszu dobiegł niski dźwięk rogu, który ogłosił nasze przybycie. Zatrzymałam kucyka, z którego zaraz zgrabnie zeskoczyłam. Akurat w momencie, gdy moje nogi zetknęły się z ziemią, masywne i wysokie drzwi skrzypnęły lekko, a z wnętrza królestwa wyszło nam naprzeciw kilku strażników. Wśród nich rozpoznałam jednego elfa, który często towarzyszył Thranduilowi podczas jego wszelkich wizyt w Samotnej Górze, a także wiele razy widziałam go u boku leśnego króla w ich królestwie.

Wymieniliśmy skinienie głową na przywitanie. Mój niespokojny i zniecierpliwiony wzrok biegał po całym otoczeniu, chcąc wypatrzeć gdzieś moje i Thorina dzieci. Lekko zdziwił mnie fakt, że ani one, Dis, ani Thranduil nie pojawili się przy bramie Leśnego Królestwa, gdy się zjawiliśmy. Zaczęłam się na poważnie zastanawiać, czy kruk z listem, którego wysłaliśmy wczoraj późnym popołudniem, na pewno dotarł do miasta elfów...

- Spodziewaliśmy się was nieco później – odezwał się w końcu Feren, na co lekko się skrzywiłam, bowiem zdawałam sobie sprawę, że narzuciłam niezłe tempo – Król kazał was do siebie przyprowadzić jak tylko się zjawicie.

Skinęłam głową, dając mu tym samym znak, by zaprowadził nas do Thranduila. Nie zwróciłam nawet uwagi na kilku strażników, którzy zajęli się naszymi kucami. Nie mieliśmy praktycznie żadnych bagaży, biorąc pod uwagę to, że wyjechaliśmy z Ereboru dosłownie w biegu.

Ruszyliśmy za elfem, który, ku mojemu lekkiemu zdziwieniu, nie zaprowadził nas w głąb Leśnego Królestwa – przeszliśmy jego zacienionym wnętrzem ledwie kawałek, po czym wyszliśmy z powrotem na zewnątrz, opuszczając królestwo jednym z bocznych wyjść. Dopiero gdy uważniej rozejrzałam się dookoła, dotarło do mnie, że znajdujemy się w ogrodach. Ledwie jakieś dwie, trzy minuty po wyjściu na zewnątrz, do moich uszu dotarł dziecięcy śmiech. Niemalże od razu rozpoznałam w nim miękki głosik Kathrin. Właśnie dlatego momentalnie przyspieszyłam kroku, a gdy tylko wyłoniłam się zza zakrętu, moje oczy dostrzegły sylwetkę córki i młodszego syna.

Dziewczynka zakręciła się wśród opadających na nią kolorowych liści, które przed chwilą podrzuciła do góry. Dwa czarne kucyki zafalowały podczas obrotu, zaraz opadając na granatową tkaninę jej bluzki. Gdy tylko się zatrzymała, jej wzrok padł na mnie, a małe usta w ciągu sekundy utworzyły kształt wielkiego 'o'.

- Mama! Tata! – wykrzyknęła, zaraz rzucając się biegiem w naszą stronę.

Thelin od razu podążył jej śladem. Kątem oka zauważyłam też Frerina, który odrzucił czytaną przez niego książkę na trawę, nie zawracając sobie nawet głowy zaznaczeniem odpowiedniej strony. Kucając na ziemi, chwyciłam w ramiona rozradowane bliźniaki, podobnie jak mój mąż starszego syna. Przycisnęłam pocałunek po kolei do czoła dwójki pięciolatków, wypuszczając ich z objęć dopiero po upływie dłuższej chwili. Ich miejsce zajął od razu Frerin, który przylgnął do mnie z całej siły. Jeszcze mocniej oddałam uścisk.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now