Rozdział 10: Szarlotkowe kłopoty

614 35 7
                                    

***

- Kiedy wyjdzie, podkradniemy się i schowamy pod stołem. - wyszeptałam do Bofura, kiedy w ukryciu czekaliśmy, aż Dis opuści kuchnię.

Oboje wyczuliśmy zapach szarlotki, która była naszym wielkim, słabym punktem, a do tego nie mieliśmy silnej woli by dac się temu przysmakowi oprzec. Siostra Thorina zawsze piekła co najmniej dwie, bo znała apetyt swoich przyjaciół, więc nawet gdybyśmy zjedli jedno ciasto, coś by zostało.

Za kamiennym filarem chowaliśmy się już prawie piętnaście minut, ale jeśli chodziło o szarlotkę, to byliśmy zdolni poświęcic jeszcze więcej czasu.

Dis wyjęła już deser z pieca i odstawiła na blat, żeby ostygło. W tym momencie czułam się, jakbym razem z krasnoludem wcieliła się w moich malutkich siostrzeńców - oni również zawsze kradli ciasto.

- Wyszła? - zapytał cicho Bofur.

Wychyliłam lekko głowę za róg ściany i przeleciałam spojrzeniem kuchnię, w której niestety ciągle znajdowała się moja szwagierka.

- Nie. - pokręciłam głową.

Odczekaliśmy jeszcze chwilkę. W końcu usłyszałam oddalające się stukanie obcasów o zimną posadzkę, co oznaczało, że pomieszczenie w końcu jest puste.

- Chodź.

Na czworakach weszliśmy do środka i ukryliśmy się pod stołem. Rozejrzałam się jeszcze dookoła, żeby upewnic się, czy jesteśmy sami. Nakazałam krasnoludowi ruchem dłoni, by pozostał na swoim miejscu, podczas gdy ja wyszłam spod mebla i ostrożnie, żeby nie zrobic hałasu, zbliżyłam się do kamiennego blatu, na którym stał mój cel.

Podniosłam się z klęczek i spojrzałam na dzieło sztuki przede mną.

- No, moja piękna, nareszcie jesteśmy sami... - ucieszyłam się.

Wzięłam do rąk ściereczki, przez które chwyciłam blaszkę z ciastem, żeby się nie oparzyc. Pokazałam Bofurowi głową na wyjście. Pośpiesznie czmychnęliśmy z kuchni i zaczęliśmy kierowac się długimi korytarzami do mojej i męża komnaty, gdzie moglibyśmy w spokoju skonsumowac to cudeńko. 

Szliśmy sobie  szybkim krokiem, od czasu do czasu mijając się z przechodniami lub strażnikami. Nagle za nami rozległ się głos, którego właściciela za wszelką ceną, chciałam po drodze uniknąc.

Był to głos Dis.

- Arissa, co ty masz w rękach?! - zagrzmiała, niczym smok.

Zła Dis - niebezpieczna Dis.

- Eee, no wiesz... - zaczęłam się jąkac. - W NOGI, BOFUR! - krzyknęłam i czym prędzej ruszyłam przed siebie.

- ARISSA! BOFUR! W TEJ CHWILI MACIE SIĘ ZATRZYMAC! - słyszałam ją z tyłu.

Bądź, co bądź, w sukience biega się ciężej niż w spodniach. Jak dobrze, że nie posłuchałam Thorina i nie założyłam dzisiaj długiej sukni...

- Bofur - zwróciłam się do niego w biegu - Weź to... - podałam mu szarlotkę - ...i uciekaj do mojej komnaty. Rozdzielimy się.

- A jak zacznie gonic mnie?

- Nie zrobi tego. - pokręciłam głową. - Pewnie domyśliła się, że to mój pomysł, więc najpierw zabije mnie.

- Jesteś pewna? - podniósł brwi.

- Tak, a teraz BIEGNIJ! - rozkazałam, a sama skręciłam w pierwszy korytarz po mojej lewej stronie.

Leciałam, jak błyskawica, omijając mieszkańców. Na szczęście, kawałek ode mnie zobaczyłam Dwalina, rozmawiającego z Garinem. Wczoraj, po rozmowie o orkach zepsuł mi się humor, więc tylko odwiedziłam moich przyjaciół wieczorem, a na oprowadzenie po królestwie i rozmowę umówiłam się na dzisiaj.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now