Rozdział 111: Plansza została rozłożona

78 10 13
                                    

***

Thranduil obrócił się w moją stronę, marszcząc brwi na niepokój, który wkradł się do mojego głosu. Odwróciłam wzrok, którym zaczęłam błądzić po długich do samej podłogi zasłonach, oknach i wszędzie dookoła, byleby nie musieć utrzymywać z elfem kontaktu wzrokowego. Złączyłam ze sobą dłonie na wysokości pasa i nerwowo splotłam ze sobą palce. Nie mogłam powstrzymać zdradzającego mnie drgnięcia warg w emocjach.

- Arissa? – Jasnowłosy stanął przodem do mnie, próbując zmusić mnie do ponownego spojrzenia w jego stronę.

Odeszłam parę kroków w tył, przez pierwszy moment nie potrafiąc się odezwać. Poczułam się, jakby wszystkie wydarzenia z ostatnich miesięcy zwaliły się na mnie w tej jednej chwili. Gdy byłam z dala od domu, gdzie musiałam sprawiać pozory wytrwałej i silnej matki oraz żony. Gdy nie byłam otoczona setkami poddanych, którzy widzieli we mnie swojego przywódcę, który bez wahania zawsze podejmuje właściwe decyzje i potrafi poradzić sobie ze wszystkim. Gdy uświadomiłam sobie, że moi przyjaciele i dawni towarzysze wyprawy do Ereboru wraz z Gandalfem już nie powrócą. Coś niebezpiecznie zapiekło mnie w oczy.

- Kiedy ruszyliśmy przez Góry Mgliste – zaczęłam ledwo stabilnym głosem – mieliśmy iść przez Caradhras i na początku tak zrobiliśmy. Ale... pojawiły się pewne problemy i zdecydowaliśmy się iść przez Morię. Nic nie mów – zastrzegłam, widząc, że otwiera usta. – Był to największy błąd, jaki mogliśmy popełnić i...

Pokręciłam do siebie głową, przecierając twarz dłońmi. Zamilkłam na chwilę, zbierając się na wszystko, co musiałam z siebie wyrzucić. Miałam w końcu okazję zrobić to przy kimś, gdzie czułam, że nie muszę udawać. W Samotnej Górze musiałam być idealna. Na widoku musiałam być idealna. Wszystko na pokaz, bo wszędzie był ktoś, kto by mnie dokładnie przejrzał i wszystko ocenił na podstawie swoich jakże dogłębnych obserwacji.

- Oni wszyscy nie żyją – wyszeptałam, wpatrując się niewidzącym spojrzeniem przed siebie, jakbym dopiero po całym tym czasie zaczynała rozumieć, co w ogóle się niedawno działo.

- Kto nie żyje? – spytał łagodnym głosem, który nie zmuszał, ale zachęcał do kontynuowania.

- Nasi poddani, których z Thorinem kiedyś wysłaliśmy do odzyskania Morii – odparłam chwiejnie – W tym Balin, któremu tak bardzo na tym zależało. – Ostatkami siły woli powstrzymałam pociągnięcie nosem. – Moria to jeden wielki grób. Kiedy znaleźliśmy grób Balina, zaatakowali nas orkowie – przełknęłam ślinę na wstrząsające wspomnienia. – Uciekliśmy im, ale kiedy mieliśmy już wydostać się z Morii, pojawił się Balrog...

Thranduil wytrzeszczył na mnie oczy. Wciąż nie unosząc na niego wzroku, oparłam zgięte ramiona na wysokim stole, trzymając dłonie na skroniach. Przed oczami pojawiały mi się przebłyski tego, co działo się parę tygodni temu, choćbym nie wiem jak bardzo chciała wyrzucić to z głowy.

- Gandalf próbował go zatrzymać – szepnęłam w niemal nieruchomej pozycji. – Zrzucił Balroga, a my mieliśmy uciec, ale nagle się zsunął i... – Przetarłam oczy. – Prawie go złapałam – dodałam niemal niesłyszalnie z pewnym niedowierzaniem w głosie. – Prawie czułam, jak jego rękaw uderza w moją rękę... Ale spadł. – Pokręciłam głową. – Tak po prostu nie zdążyłam.

Opuściłam głowę i walnęłam czołem o stół. Skrzyżowałam przedramiona nad karkiem, próbując się w jakiś sposób opanować, bowiem takie zachowanie królowej w środku wojny raczej nie przystało. Udało mi się powstrzymać od płaczu, gdyż praktykowałam tę sztukę już od pewnego czasu, ale i tak poczułam znajomą i nieprzyjemną wilgoć osadzającą mi się na rzęsach. Czułam ciepło w policzkach, które najprawdopodobniej w przypływie tych wszystkich emocji zrobiły się czerwone. Moich uszu dobiegło ledwo słyszalne przez przyspieszone bicie mojego serca westchnienie ze strony Thranduila.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now