Rozdział 93: No tak się po prostu nie robi

151 14 10
                                    

 ***

- Widać niedokładnie szukacie! – stwierdziłam ze zdenerwowaniem, gdy Dwalin pokrótce wyjaśnił, że nie natrafili na najmniejszy trop.

- Szukamy dokładnie – odparł, siląc się na spokój. – Nie wiemy, w którym konkretnie miejscu chłopcy zostali zaatakowani. Nie znaleźliśmy też żadnych śladów.

- Coś musi przecież być! – niemal wyrywałam sobie włosy.

- W tamtych okolicach nie ma żadnego miasta krasnoludów – mruknął Thorin, puszczając moje słowa mimo uszu.

- Więc może to jacyś koczownicy? – zasugerowała Dis – Albo ktoś z Żelaznych Wzgórz?

- Jaki krasnolud ośmieliłby się zaatakować synów króla? – chodziłam tam i z powrotem, jednocześnie myśląc na głos. – Każdy zna potęgę Ereboru, nikt nie ryzykowałby przecież wojną...!

- Muszą być bardzo pewni siebie – stwierdził mój mąż. – Tylko co im tę pewność daje?

- Może właśnie dlatego nie możemy znaleźć Thelina – wymamrotał Dwalin. – Możliwe, że go porwali. Jako swoją gwarancję bezpieczeństwa.

- Ale czego mogą chcieć w zamian? – pokręciłam bez zrozumienia głową.

- Złoto, klejnoty, władza – wyliczał półłysy krasnolud. – Wszystko, co bylibyście w stanie oddać w zamian za syna.

- Pocieszanie nie jest twoją mocną stroną, wiesz? – sarknęłam.

Po pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi. Ucinając jakże optymistyczną wymianę zdań z Dwalinem, podeszłam do nich żwawym krokiem i zamaszystym ruchem je otworzyłam.

- Tak? – zmarszczyłam brwi na strażnika, który stał po drugiej stronie.

- Znaleźliśmy to przy siodle księcia Frerina, moja pani – uzbrojony krasnolud podał mi do ręki wygniecioną kopertę.

Nic nie mówiąc, zamknęłam drzwi. Powolnym krokiem odeszłam od wejścia, kierując się w stronę kanapy. Mój nieruchomy wzrok nie opuszczał trzymanego przeze mnie papieru. Miałam naprawdę złe przeczucia.

- Co to jest? – jak przez mgłę usłyszałam pytanie ukochanego.

Nie odpowiedziałam. Jedynie rozerwałam okropnie trzęsącymi się dłońmi kopertę, wyjmując potem znajdującą się w środku kartkę. Była zgięta na kilka razy. Rozłożyłam więc ją, jednak skupiając się jedynie na niej, nie zwróciłam uwagi, gdy coś upadło z niej na dywan. Niczym kamienny posąg stałam w bezruchu, poruszając jedynie oczami, którymi wodziłam po niezbyt schludnych linijkach tekstu.

Na sam koniec nogi zwyczajnie się pode mną ugięły, a ja opadłam na kanapę. Z lekko rozchylonymi ustami wpatrywałam się pustym i czysto przerażonym wzrokiem w trzymaną przeze mnie wiadomość.

- Mają go – szepnęłam niestabilnym głosem. – Mają Thelina.

- Pokaż to – Thorin poderwał się ze swojego miejsca, po czym bezceremonialnie wyszarpnął mi z rąk kartkę papieru.

Nawet nie zwróciłam na to uwagi. Po wnętrzu mojej głowy obijały mi się słowa z listu, który był najzwyklejszą groźbą. Groźbą śmierci naszego syna w razie definitywnej odmowy przyłączenia się do Saurona.

W międzyczasie Dis schyliła się i podniosła nieduże coś, co wypadło z koperty. Uniosłam pusty wzrok z własnych kolan, kierując go na wystawioną w moją stronę dłoń szwagierki. Wzięłam element do ręki, od razu go rozpoznając.

- To jest Thelina – potarłam palcami srebrny koralik zapięty na końcówce odciętego warkocza. – On i Kathrin dostali takie na pięćdziesiąte urodziny...

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now