Rozdział 97: Na krawędzi

113 13 9
                                    

 ***

- Już prawie południe, a ja nie dostałam dzisiaj jeszcze żadnego raportu – odezwałam się do kilku doradców i dowódców mniejszych jednostek wojskowych. – Dlaczego?

- Nasi zwiadowcy są już najpewniej w drodze powrotnej – Garin poruszył się niespokojnie na swoim miejscu obok mnie.

- Nie mamy ich nieskończoną ilość – zauważył jeden z doradców. – Ostatnimi czasy trochę mniej, przez co obecne grupy mają większe tereny do sprawdzania.

- A ja mam większą potrzebę, by dokładnie i szybko wiedzieć, co dzieje się na naszych ziemiach – zaznaczyłam. – Do patrolowania granic i pustych wyżyn nie potrzeba specjalnych umiejętności. W takich wyjazdach udział brać mogą nawet najzwyklejsi wojownicy. Zbierzcie wystarczającą ilość i podzielcie na odpowiednie grupy.

- Wojowników potrzebujemy do obrony, nie patrolowania – zauważył ostrożnie jeden z dowódców.

- Z tego co mi wiadomo w tym momencie nie bierzemy udziału w żadnej bitwie – zgasiłam go twardym spojrzeniem. – Lepiej, żebyśmy mieli mniej wojowników, a byli przygotowani i na bieżąco informowani, niż gdybyśmy mieli wojowników na pęczki, a nie bylibyśmy przygotowani wcale. Wykonać – rozkazałam.

Kilku krasnoludów krótko skłoniło się w moim kierunku, po czym dosyć żwawym krokiem opuściło niedużą salkę. Przeniosłam wzrok na paru moich doradców w sprawach bardziej wojennych niż książkowych.

- Dowiedziałam się, że nie zostały dziś wysłane żadne kruki – powiedziałam. – Czemu?

- Ostatnio cztery z nich zostały zestrzelone – odezwał się powoli jeden z krasnoludów. – Ptaki też muszą odpocząć...

- Więc uzupełnijcie nowymi – zaleciłam, ale jak to zabrzmiało nie miało dla mnie znaczenia. – Do końca tygodnia chcę mieć trzydzieści kruków gotowych do pracy. Skoro muszą tak odpoczywać, to wysyłajcie je na zmianę. Raz jedna połowa, raz druga. Przed zachodem chcę mieć informacje z każdego zakątka ziem tego królestwa – ogłosiłam. – Możecie odejść.

Ostatnia grupka zebranych pochyliła głowy i wyszła za drzwi. W wejściu minęli się oni z Dwalinem, który po niecałej dobie od powierzonego mu wyjazdu wrócił do Ereboru. Zaczesałam włosy do tyłu i zerknęłam na niego przelotnie.

- Mamy pewien problem – oznajmił na wstępie, nawet się nie witając.

Obróciłam się w jego stronę, krzyżując ramiona na piersi.

- Co znowu? – zmarszczyłam brwi.

- Chodzi o Easterlingów – westchnął ciężko. – W pewnym sensie jest tak jak się spodziewaliśmy, bo nie jest ich tak mało...

- Tak? – dociekałam.

- Ale jest też gorzej niż się spodziewaliśmy – dokończył. – Jest ich dość sporo, a buntownicy nie wyrazili na chwilę obecną chęci współpracy.

- Ile?

- Kilkaset co najmniej – oznajmił.

Wytrzeszczając oczy, niemal zachłysnęłam się powietrzem.

- Co takiego?! – z niedowierzaniem rozchyliłam usta.

- Pięćset, sześćset, albo i więcej – mruknął – Plus tych kilkudziesięciu buntowników, których zebrał Colin...

- Nie wypowiadaj przy mnie tego imienia – warknęłam natychmiast. – Zbiera mi się na wymioty, kiedy je słyszę.

- W porządku – uniósł dłonie w uspokajającym geście. – Chcę, żebyś wiedziała, że nie mogliśmy rzucić się naszą małą grupką na Easterlingów.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now