***
- Kili, idziesz ze mną. - zwróciłam się do siostrzeńca - Reszta, kryć się!
Złapałam bruneta za ramię i ruszyłam w mgnieniu oka, ciągnąc go za sobą. Pozostawieni za nami kompani rozproszyli się po wnętrzach kilku domów, które jeszcze jako tako się trzymały i pozwalały na ukrycie się.
Przebiegliśmy główną ulicą i po chwili dotarliśmy do ratusza, znajdującego się po naszej lewej stronie. Na całe szczęście był on w całkiem znośnym stanie, więc prędko wpadłam razem z Kilim do środka. Poprowadziłam nas na wąskie schody i zaczęliśmy wspinać się po nich na samą górę.
Na budynku ratusza były dwie niewielkie wieże, służące głownie jako miejsce dla łuczników i wartowników, chociaż czasem zdarzało się, że pan miasta wykorzystywał je jako kącik do wygłaszania przemów. Tylko ja i Kili posiadaliśmy przy sobie łuki, a że mieliśmy pod ręką idealne miejsce do ataku z tej właśnie broni, postanowiłam to wykorzystać.
- Idź w prawo, schodami na samą górę. Zaraz się zobaczymy! - pokierowałam go.
Od razu po opuszczeniu wspólnych schodów rozdzieliliśmy się, biegnąc na dwa różne końce korytarza. Dotarłam do kolejnych stopni, po których wbiegłam jak błyskawica i niemalże zaraz potem znalazłam się w niewielkiej strażnicy, a paręnaście metrów na prawo widziałam docierającego na miejsce siostrzeńca.
W międzyczasie słońce zdążyło już zajść, więc w opuszczonym mieście zapanował półmrok. Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej, co działało nam zarówno na korzyść, jak i przeszkadzało. Plusem zdecydowanie było, że orkowie czasem nawet w dzień są ślepi, jak mój dawny nauczyciel khuzdul i run po gapieniu się przez chwilę prosto w słońce - chciał obejrzeć zaćmienie, ale skończyło się na tym, że to jego zaćmiło i tyle żeśmy go w pracy widzieli...
Przeciwko nam jednak istniał fakt, że niedługo i my zaczniemy gorzej widzieć orków, więc ciężko będzie nam walczyć. Musieliśmy się z nimi szybko rozprawić, bo inaczej czarno to widziałam (zupełnie jak profesorek po swoim wyczynie).
Powarkiwanie i walenie dużych łap o ziemię dało się słyszeć już z odległości kilkudziesięciu metrów. Wyjęłam z kołczanu pierwszą strzałę i modliłam się, bym miała dobry cel, a reszta dobrze się schowała. Uklękłam za niską, drewnianą ścianką, po czym naciągnęłam cięciwę, a grot strzały skierowałam w stronę wrogich odgłosów.
Z tunelu utworzonego przez ściany doliny, którym się tutaj dostaliśmy, wyłoniło się stado wargów oczywiście ze swoimi orkowymi jeźdźcami. Nie rozbiegli się po miasteczku od razu - zatrzymali się na chwilę i zaczęli węszyć.
Wiedzieli, że tu jesteśmy - wystarczyło tylko nas znaleźć i zarżnąć.
Po niecałej minucie ruszyli z miejsca i rozdzielili się, wbiegając pomiędzy budynki. Kiedy główna grupa znalazła się na ulicy przed ratuszem, dostrzegłam idealną okazję i wypuściłam pierwszy pocisk. Strzała trafiła jednego ze stworów w krtań, przeszywając mu gardło na wylot zanim ten nawet zorientował się, że w niego celuję. Siła, z jaką strzeliłam zrzuciła jego martwe cielsko na ziemię i dopiero wtedy reszta z nich zauważyła, że oni też wpadli w pułapkę.
Idąc moim śladem, Kili również zaczął strzelać. Na razie pozostali z kompanii nie opuścili swoich kryjówek, więc albo nie zostali jeszcze wywęszeni, albo nie czuli takiej potrzeby.
Przeklęłam pod nosem, że nie wzięłam więcej strzał z Rivendell. Mieliśmy jednak spokój od tych paskud przez tak długi czas, iż liczyłam, że wytrzymają jeszcze trochę. Nie spodziewałam się, że będę potrzebowała więcej amunicji i przez myśl mi nie przeszło, że coś może pójść nie tak. Byliśmy już tak blisko Ereboru, naprawdę nie mogli się powstrzymać...?
YOU ARE READING
Mój Arcyklejnot
FanfictionKontynuacja książki 'Forever Together'. Smaug nie żyje, podobnie jak Azog, Góra została odzyskana, a krasnoludy wreszcie są w domu. Arissa i Thorin rozpoczynają nowy rozdział w życiu jako władcy Ereboru i przywracają królestwu dawną świetność. Wszys...