Rozdział 29: Potyczka w dolinie wspomnień

364 28 4
                                    

***

- Kili, idziesz ze mną. - zwróciłam się do siostrzeńca - Reszta, kryć się!   

Złapałam bruneta za ramię i ruszyłam w mgnieniu oka, ciągnąc go za sobą. Pozostawieni za nami kompani rozproszyli się po wnętrzach kilku domów, które jeszcze jako tako się trzymały i pozwalały na ukrycie się. 

Przebiegliśmy główną ulicą i po chwili dotarliśmy do ratusza, znajdującego się po naszej lewej stronie. Na całe szczęście był on w całkiem znośnym stanie, więc prędko wpadłam razem z Kilim do środka. Poprowadziłam nas na wąskie schody i zaczęliśmy wspinać się po nich na samą górę.

Na budynku ratusza były dwie niewielkie wieże, służące głownie jako miejsce dla łuczników i wartowników, chociaż czasem zdarzało się, że pan miasta wykorzystywał je jako kącik do wygłaszania przemów. Tylko ja i Kili posiadaliśmy przy sobie łuki, a że mieliśmy pod ręką idealne miejsce do ataku z tej właśnie broni, postanowiłam to wykorzystać.

- Idź w prawo, schodami na samą górę. Zaraz się zobaczymy! - pokierowałam go.

Od razu po opuszczeniu wspólnych schodów rozdzieliliśmy się, biegnąc na dwa różne końce korytarza. Dotarłam do kolejnych stopni, po których wbiegłam jak błyskawica i niemalże zaraz potem znalazłam się w niewielkiej strażnicy, a paręnaście metrów na prawo widziałam docierającego na miejsce siostrzeńca.

W międzyczasie słońce zdążyło już zajść, więc w opuszczonym mieście zapanował półmrok. Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej, co działało nam zarówno na korzyść, jak i przeszkadzało. Plusem zdecydowanie było, że orkowie czasem nawet w dzień są ślepi, jak mój dawny nauczyciel khuzdul i run po gapieniu się przez chwilę prosto w słońce - chciał obejrzeć zaćmienie, ale skończyło się na tym, że to jego zaćmiło i tyle żeśmy go w pracy widzieli...

Przeciwko nam jednak istniał fakt, że niedługo i my zaczniemy gorzej widzieć orków, więc ciężko będzie nam walczyć. Musieliśmy się z nimi szybko rozprawić, bo inaczej czarno to widziałam (zupełnie jak profesorek po swoim wyczynie).

Powarkiwanie i walenie dużych łap o ziemię dało się słyszeć już z odległości kilkudziesięciu metrów. Wyjęłam z kołczanu pierwszą strzałę i modliłam się, bym miała dobry cel, a reszta dobrze się schowała. Uklękłam za niską, drewnianą ścianką, po czym naciągnęłam cięciwę, a grot strzały skierowałam w stronę wrogich odgłosów.

Z tunelu utworzonego przez ściany doliny, którym się tutaj dostaliśmy, wyłoniło się stado wargów oczywiście ze swoimi orkowymi jeźdźcami. Nie rozbiegli się po miasteczku od razu - zatrzymali się na chwilę i zaczęli węszyć.

Wiedzieli, że tu jesteśmy - wystarczyło tylko nas znaleźć i zarżnąć.

Po niecałej minucie ruszyli z miejsca i rozdzielili się, wbiegając pomiędzy budynki. Kiedy główna grupa znalazła się na ulicy przed ratuszem, dostrzegłam idealną okazję i wypuściłam pierwszy pocisk. Strzała trafiła jednego ze stworów w krtań, przeszywając mu gardło na wylot zanim ten nawet zorientował się, że w niego celuję. Siła, z jaką strzeliłam zrzuciła jego martwe cielsko na ziemię i dopiero wtedy reszta z nich zauważyła, że oni też wpadli w pułapkę.

Idąc moim śladem, Kili również zaczął strzelać. Na razie pozostali z kompanii nie opuścili swoich kryjówek, więc albo nie zostali jeszcze wywęszeni, albo nie czuli takiej potrzeby. 

Przeklęłam pod nosem, że nie wzięłam więcej strzał z Rivendell. Mieliśmy jednak spokój od tych paskud przez tak długi czas, iż liczyłam, że wytrzymają jeszcze trochę. Nie spodziewałam się, że będę potrzebowała więcej amunicji i przez myśl mi nie przeszło, że coś może pójść nie tak. Byliśmy już tak blisko Ereboru, naprawdę nie mogli się powstrzymać...?

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now