Prolog

11.4K 241 49
                                    


23 października 1998


To był męczący dzień. W dzisiejszych czasach jednak on nie miewał innych dni, niż właśnie takie. Zaraz po skończeniu swojej dwunastogodzinnej zmiany w Departamencie Aurorów, musiał pojechać do kwatery głównej Zakonu Feniksa. Znów planował omówić z Harrym i Remusem, kolejne przypuszczenia co do tego, co mogło okazać się ostatnim Horkruksem, w którym Voldemort ukrył część swojej rozszczepionej duszy. Musieli się tego koniecznie dowiedzieć, by móc ostatecznie pokonać Czarnego Pana.

Ze zmęczeniem potarł swój kark i skończył zimną kawę. Na szczęście dziś był piątek. Co prawda chodziły plotki, że Wizengamot miał zamiar obradować przez cały weekend, ale na szczęście to wewnętrzna ochrona ministerstwa zajmowała się obstawianiem tego typu wydarzeń. Jeszcze pół godziny i będzie mógł wreszcie stąd wyjść...

Pukanie do drzwi gabinetu spowodowało nagły wzrost jego irytacji. Czyżby jakaś pilna sprawa, koniecznie wymagająca z nim konsultacji, miała popsuć mu wieczorne plany? Cholera!

- Wejść! – zawołał swoim służbowym, mocnym i chłodnym tonem.

- Dobry wieczór...

Uniósł głowę i zmiął w ustach przekleństwo. Tego kompletnie się nie spodziewał. Zanosiło się na problemy.

- Mój Merlinie, a tobie co się stało, że się tu dobrowolnie pokazujesz? – spytał, darując sobie kurtuazyjne powitanie.

Krzywy, cyniczny uśmieszek na ustach mężczyzny był niczym jego znak firmowy. Nikt inny nie uśmiechał się w ten właśnie sposób.

- Pozwolisz, że zajmę chwilę twojego czasu? To naprawdę ważne – rzucił, wchodząc dumnie do gabinetu i zamykając za sobą drzwi, nie czekając ani na jego zaproszenie, ani nawet na formalną odpowiedź.

- To coś, jak w tym nowym dowcipie? Przychodzi zreformowany Śmierciożerca, do Szefa Biura Aurorów...?

- Chciałbym się pośmiać, Shacklebolt, ale jak mało kiedy, jest mi dziś nie do śmiechu.

- Nie żebyś słynął z poczucia humoru Malfoy – Kingsley oparł się wygodnie na swoim fotelu i popatrzył uważnie na bladego mężczyznę.

Pomimo braku ostatecznego rozstrzygnięcia w Bitwie o Hogwart, Malfoy nie wyglądał tak źle, jak w maju. Widać osłabienie jego pana, pozwoliło jemu samemu wrócić do nieco lepszej formy. Ciekawe...

- Potrzebuję... Twojej przysługi... - zaczął powoli Malfoy.

- Przysługi? A co, ukradziono ci białego pawia z twoich ogrodów, że przychodzisz do mnie w tej sprawie? – zadrwił Kingsley.

Lucjusz znów uśmiechnął się w ten swój dobrze znany, firmowy sposób.

- Nie. Zacznijmy od tego... Czy wiesz, nad czym Wizengamot ma głosować w ten weekend?

- Słyszałem plotki – parsknął z pogardą. – W mojej ocenie, to zaklęcie w kolano, a nie faktyczne załatwienie problemu. Niemniej to mnie nie dotyczy. W kwietniu skończyłem czterdzieści lat. Nie mam sióstr ani żadnych innych wolnych czarownic w mojej rodzinie...

- W rodzinie z krwi nie, ale zapewne jesteś związany uczuciowo... - Lucjusz spojrzał mu prosto w oczy, po czym powoli usiadł na krześle naprzeciwko jego biurka.

Kingsley szybko przeklął, a dreszcz niepokoju przeszedł mu wzdłuż każdego kręgu.

- Jeśli przyszedłeś tu, żeby mi grozić...! - ostrzegł, sięgając w stronę swojej ręki, gdzie w naramienniku miał przyczepioną różdżkę.

- Wyraźnie powiedziałem Shacklebolt, że przyszedłem tu by... poprosić cię o przysługę.

- Jaką? – wycedził przez zęby pytanie.

- Chodzi o nowe prawo...

- Domyśliłem się, że nie o wpływ zorzy polarnych na płodność Lunaballi! Do brzegu Malfoy! – warczał.

Lucjusz skrzywił się i ku zdziwieniu Kingsleya, sięgnął do wewnętrznej kieszeni swego płaszcza, by wyjąć z niej elegancką, srebrną piersiówkę.

- Napijesz się? Najlepsza Ognista ze starych zapasów mojego ojca – zaproponował.

- Czym doprawiona? – Kingsley uważnie obserwował mężczyznę.

- Niczym, choć gdy myślę o tym, co mnie wkrótce czeka, sam zastanawiam się nad dodaniem wywaru szybkiej śmierci – Lucjusz wykrzywił usta, po czym odkorkował piersiówkę i zdrowo z niej pociągnął.

Kingsley mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, nim sięgnął po pustą szklankę i własną butelkę whisky. Nie był skłonny wypić niczego, co zaproponował mu jakikolwiek śmierciożerca.

- Czego chcesz Malfoy? Wykrztuś to wreszcie – poprosił, czując powolny nawrót znużenia.

- Szczęściarz z ciebie, że nie masz żony – Lucjusz westchnął ciężko.

- Sporna kwestia. Jednak - z tego co wiem - twoja piękna żona ma się dobrze, więc o co chodzi?

- Moja piękna żona, to prawdziwa piekielnica, gdy jej na czymś naprawdę zależy – Lucjusz znów wygiął usta w małym uśmieszku.

- I rozumiem, że to ma jakiś związek z twoją wizytą u mnie?

- Nowe prawo nie dotyczy żadnego z nas, ale jak się domyślasz, dotknie ono mojego syna...

- No tak, twój jedyny dziedzic. Nie żebym słuchał plotek, ale młode czarownice, które znam, dużo o nim mówiły. Nie sądzę, byś miał jakieś problem w tej kwestii. Zwłaszcza, jeśli dodasz do pakietu wyciąg z waszych skarbców. Nienaruszalna Dwudziestka Ósemka, pewnie już zaciera ręce – drwił Kingsley.

- Wojna się jeszcze nie skończyła, Shacklebolt – powiedział cicho Lucjusz, znów patrząc mu w oczy.

- Jestem tego doskonale świadomy. Tak, jak i tego, że Severus Snape już dawno wynalazł antidotum na veritaserum.

Lucjusz znów napił się z piersiówki i nerwowym gestem potarł skroń. Dziś jego duma i wyniosłość nie były, tak doskonale niezachwiane, jak to zazwyczaj bywało.

- Obiecałem Narcyzie, że nigdy więcej Draco nie będzie przeze mnie cierpiał. I... że już nigdy go do niczego nie zmuszę.

- Boisz się, że coś mu grozi z naszej strony? Mamy teraz większe problemy niż twój rozpieszczony jedynak! – Kingsley rzucił mu ostre spojrzenie.

- Przychodzę z pewną propozycją.

- To prosisz o przysługę, czy coś mi proponujesz? Bo powoli nie nadążam – Kingsley czuł się coraz mocniej zirytowany tą rozmową.

- Mam propozycję, ale wiem, że potrzebuję twojej pomocy i przysługi, by mogła ona zostać przyjęta – wyjaśnił spokojnie Lucjusz.

- Normalnie od razu wywaliłbym cię za drzwi, przeklinając na odchodne, gdyby nie to, że na początku wspomniałeś coś o czarownicy, która jest dla mnie jak rodzina. Znam kilka takich... Jeśli ta sprawa dotyczy jednej z nich, to chcę o tym usłyszeć.

- Na moje osobiste nieszczęście, dotyczy – Lucjusz znów zdrowo pociągnął z piersiówki.

- No to dawaj Malfoy, zamieniam się w słuch – Kingsley oparł się wygodnie i sięgnął po swoją szklaneczkę.

Wyjaśnienie Malfoya musiało być naprawdę ważne, skoro pofatygował się z tym do niego. Był on doskonale świadomy tego, że taka wizyta mogła zainteresować innych ludzi z jego kręgu, a może nawet samego Czarnego Pana.


To mogło oznaczać tylko jedno – wkrótce kroiło się coś wielkiego.

Dramione - Przyrzeczona [Zakończone]Where stories live. Discover now