Rozdział IV

4.4K 216 71
                                    


27 października 1998


Kompletnie się nie wyspała, ale wątpiła, by ktokolwiek w całym zamku czuł się dzisiaj lepiej od niej. Niektórzy nie spali z ekscytacji i nadmiaru emocji, inni ze zmartwienia i niepewności, a jeszcze inni z rozpaczy. Hermiona wielokrotnie rzucając się po swojej pościeli, zastanawiała się nad tym, jakie ma opcje. Naprawdę tylko albo ślub, albo wygnanie ze świata magii? Wprost nie mogła w to uwierzyć...! Postanowiła, że pierwszym etapem jej działania, powinno być dogłębne zbadanie tego prawa i wszystkich jego zapisów. Planowała wysłać dziś kolejny list do Kingsleya z prośbą o dostarczenie jej tekstu ustawy, który powinien już być dostępny w całości w ministerstwie. To będzie jej zdanie do wykonania w ciągu kilku najbliższych dni, nim pan Weasley zdoła ustalić, jakie Hermiona naprawdę miała opcje.

Właśnie kończyła jeść swój pierwszy tost, gdy tuż przy jej stole pojawiła się profesor McGonagall. Hermiona zdziwiła się, widząc wyraźnie zatroskaną minę wicedyrektorki.

- Hermiono, dyrektor Snape prosi cię do swojego gabinetu – powiedziała cicho.

Zdziwiła się, że nazwała ją po imieniu, zamiast zwyczajowo mianować ją „panną Granger", ale postanowiła nie pytać o to w tej chwili. Wystarczająco stresujące było to, że Snape prosił ją o tej porze do siebie. Dyrektor od początku roku ani razu nie rozmawiał z nią o sprawach Prefektów Naczelnych, zwykle wszystko przekazując jej właśnie poprzez McGonagall. To naprawdę było niepokojące... O co mogło mu chodzić?

Ku zdziwieniu Hermiony, pani profesor odprowadziła ją, aż do samego wejścia do gabinetu. Pukając do drzwi, Hermiona obejrzała się przez ramię, widząc jak McGonagall stoi w połowie schodów, wciąż patrząc na nią z niepokojem. Co na Godryka się tu działo?

- Wejść – padła cierpka komenda.

Hermiona pchnęła drzwi i weszła do środka. Zamarła jednak w pół ruchu, widząc kto poza dyrektorem znajduje się w gabinecie.

Kingsley Shacklebolt powitał ją małym uśmiechem i lekkim uniesieniem dłoni, stojąc pod jednym z okien. Przy biurku, za którym dumnie siedział sam Snape stał nie kto inny, tylko Lucjusz Malfoy. Oficjalnie – zreformowany śmierciożerca, biorący udział w wojnie wbrew swojej woli. Naprawdę – lojalny sługus Voldemorta, przed którym drżało wielu w magicznym świecie.

- Oto i ona! No naprawdę, wyglądasz prawie identycznie, jak Ernest! – Hermiona dopiero w tej chwili zauważyła czwartego mężczyznę. Wysokiego, szczupłego bruneta o nijakiej twarzy i krzywym, pożółkłym uśmiechu, który właśnie szedł w jej stronę z szeroko otwartymi ramionami.

- Dzień dobry... - wyjąkała, patrząc z konsternacją to na Snape'a, to na Kingsleya.

- Wreszcie cię odnaleźliśmy! Cóż za szczęśliwy dzień! – Mężczyzna złapał ją za ramiona, w dziwnej parodii uścisku i szybko cmoknął ją w policzek.

Hermiona jęknęła i odruchowo cofnęła się krok. Co to wszystko miało oznaczać?

- Zapraszam panno Granger, usiądź z nami, a zaraz wszystko ci wyjaśnimy – Snape wskazał jej jedno z dwóch pustych krzeseł przed swoim biurkiem.

Hermiona podeszła tam, mając dziwne wrażenie, że ktoś wlał ołów w jej nogi. Nie miała pojęcia, co się tu wyprawiało, ale całą sobą wyraźnie czuła, że nie było to nic dobrego.

Mężczyzna, który ją uściskał, szybko podszedł i opadł na drugie krzesło, częstując ją czarującym uśmiechem.

- Zapewne zastanawiasz się o co dokładnie chodzi? – zaczął spokojnie Snape.

Dramione - Przyrzeczona [Zakończone]Where stories live. Discover now