Rozdział 4

476 59 3
                                    

Karolina

I tak z płaczu przeszłam do śmiechu. Tylko przez moment byłam z siebie dumna, że wygrałam najdziwniejszą potyczkę w swoim życiu. Uśmiech zaraz zastąpiły wyrzuty sumienia. Nie powinnam się cieszyć. Ani teraz, ani nigdy, a już na pewno nie dwa razy jednego dnia. Pierwszy był na parkingu, kiedy Teo odkrył, że nie ma do czynienia z chłopakiem. Był tak uroczo zmieszany. Śmiałam się całą sobą. Na kilka sekund przestałam myśleć o problemach. Uszczknęłam ledwie uchwytny moment beztroski. Był bezcenny i już zniknął bezpowrotnie.

Mieszkałam pół kilometra od supermarketu, w którym robiłam zakupy.

Wynajmowałam małe mieszkanie w wolno stojącym domu samotnego staruszka. Miałam niezależne wejście i wielki garaż, który był dla mnie najważniejszym kryterium, kiedy szukałam lokum. Drugie kryterium stanowiła cena. Życie w pojedynkę jest drogie. Nie wiedziałam, jak tata dawał sobie radę, mając jeszcze mnie na utrzymaniu. Dopiero teraz tak naprawdę byłam w stanie to docenić. Jego siostra mieszkająca w Anglii pomagała mi czasem, dodając do wypłaty premię, która mi się nie należała. Jednak byłam wdzięczna i chowałam dumę do kieszeni. Gdyby nie ona, zginęłabym. Gdy zmarł tata, okazało się, że jestem kompletnie nieprzystosowana do życia. Bez wykształcenia, pieniędzy, umiejętności. Wiedziałam jedynie, jak być sumienną i punktualną. Treningi dwa razy dziennie nauczyły mnie tego. Ponadto umiałam doceniać różne rzeczy i się nimi cieszyć, ale teraz nie miałam czego doceniać ani z czego się cieszyć.

Ciotka próbowała ściągnąć mnie do siebie, ale, po pierwsze, nie chciałam towarzystwa, a po drugie nie wyobrażałam sobie zostawić Belli ani też zabrać jej do kraju lewostronnego ruchu.

Ciocia bardzo mi na początku pomogła. Zajęła się pogrzebem, wszelką biurokracją i finansami. Dała mi też sporo czasu na najgłębszą żałobę. Była przy mnie. Po roku załatwiła mi możliwość ukończenia studiów pierwszego stopnia w trybie częściowo zdalnym i dała pracę, do której wcześniej mnie wyszkoliła. Zostałam dietetykiem w jej firmie. Układałam diety. Praca była mi obojętna – ani ją lubiłam ani jej nie lubiłam. Miałam komputer, program i wiedzę. Wykonywałam swoje obowiązki sumiennie, by jej nie zawieść, ale dość automatycznie. To wszystko nie wymagało ode mnie zbyt wielkiego zaangażowania.

Teraz wjechałam do garażu, a gdy wysiadłam, usłyszałam dźwięk, przez który zrobiło mi się słabo. Nie musiałam patrzeć pod nogi, by wiedzieć, że leżały tam kluczyki od motoru Teo.

Teo. Teo. Teo. Gdy się uśmiechał, pokazując aparat na zębach, był takim właśnie beztroskim Teo. Ale kiedy łączył wargi, zaciskał żuchwę i patrzył na mnie z poważną, zdeterminowaną miną pełną troski, stawał się Teodorem – najbardziej męskim i przystojnym jak sam grzech nieznajomym. Kiedyś lubiłam to określenie. Mówiłam tak do Miłosza, który wciąż zajmował miejsce w moim sercu. Właściwie pierwszy raz, odkąd go odepchnęłam, pomyślałam o innym mężczyźnie.

Westchnęłam. Byłam zmęczona. Nie dlatego, że dochodziła dwudziesta, ale dlatego, że wiecznie czułam się zmęczona. Nie chciałam towarzystwa. Nie chciałam nikogo zepsuć swoją chorą głową ani robić sobie nadziei, że kiedykolwiek ktoś taki jak Teo będzie dla mnie.

Nie miałam nic dobrego do zaoferowania. Oprócz kluczyków. Nie mogłam go tak tam zostawić. Wsiadłam z powrotem do auta i ruszyłam.

Już z daleka dostrzegłam jego blask. Wiedziałam, że ten facet długo będzie się pojawiał w moich sennych marzeniach. Tym żyłam. Fantazjami...

Siedział na swoim motorze, opierając przedramiona na kierownicy. W tej kurtce miał dość szerokie bary, by można było go uznać za najseksowniejszego mężczyznę na ziemi. Mogłam upominać się w myślach, ale to na nic.

Nie pożałujeszWhere stories live. Discover now