Rozdział 31

382 71 28
                                    

Znów się strasznie krótki trafił...

Teo

Podniosłem Karolinę z krzesła, gdy załamany Tomek podszedł do swojej żony. Objąłem ją ciasno i podtrzymałem, bo ledwo stała. Wyjąłem z kieszeni wizytówkę i położyłem na stoliku koło łóżka.

– Tomek. Jeśli cokolwiek...

– Dzięki – wszedł mi w słowo. Rozumiałem, że nie chciał rozmawiać.

– Przepraszam... – wydusiła moja mała, chwytając jego nadgarstek.

– Daj spokój. Wiem, że prosiłem o niemożliwe... – załkał głośno. – Trzymaj się, Karolina. Będę informować.

– Przyjadę jutro. Mogę też zabrać gdzieś dziewczyny – zaproponowała.

– Są u nas rodzice, teście, kuzynki, ciotki, bracia, siostry i już nawet nie wiem kto jeszcze. Nie zajmę się dobrze córkami przez najbliższe miesiące, ale oni to zrobią. Wiem, że ci ciężko. Dbaj o swoje zdrowie, Karolina. Idźcie odpocząć – pożegnał nas i usiadł przy żonie.

Gdy wychodziliśmy, całym sobą zakryłem Karolinie widok. Nie chciałem, by widziała, jak Tomek załamał się przy ciele jej przyjaciółki. To mną wstrząsnęło. Nigdy w życiu nie chciałbym być na jego miejscu...

W ciszy opuściliśmy budynek hospicjum. Złapałem taksówkę i pojechaliśmy do domu. Nie rozmawialiśmy. Natomiast cały czas przytulałem małą. Dopiero w przedpokoju oderwałem od niej ręce, żeby pomóc jej zdjąć kurtkę. Pierwszy raz nie rozwiązała sznurówek, tylko zrzuciła niedbale buty i poszła prosto do sypialni. Podążyłem za nią. Położyłem się obok, wsunąłem ramię pod jej głowę i przytuliłem Karolinę od tyłu. Wstałem, dopiero gdy usnęła. Ogarnąłem bałagan, a potem pojechałem do siebie po rzeczy. Zaopatrzyłem szczura w jedzenie i picie, następnie zrobiłem duże zakupy, które rozpakowałem w kuchni Karoliny.

Przez trzy dni nie odstępowałem jej na krok. Nie chodziłem do pracy. Robiłem zdalnie, co mogłem, a to, czego się nie dało, po prostu zostawiałem.

Spaliśmy razem, wstawaliśmy razem, potem przygotowywałem śniadanie, które kazałem jej jeść na siłę. Nie płakała, ale nie było w niej życia. Siedziała przy małym kuchennym stole z podkurczonymi nogami – przez osiem godzin dziennie. Prawie nie rozmawialiśmy. Karolina wydawała się skupiona na pracy.

Jeszcze raz odwiedziliśmy Anię, ale niedługo mogliśmy z nią pobyć. Zapadła w śpiączkę. Było pewne, że już się nie wybudzi, a mimo to Karolina z desperacją ściskała jej dłoń, jakby wciąż miała nadzieję na niemożliwe. Chciała coś powiedzieć przyjaciółce, ale głos się jej łamał przy pierwszej sylabie. Nie mogłem tego znieść. Wyręczyłem ją. Nachyliłem się nad Anią i zapewniałem, że nigdy nie zostanie zapomniana, że jej dzieci będą słuchać opowieści o swojej niesamowitej mamie, że będzie żyć wiecznie właśnie w nich. Nie miałem pojęcia, czy Karolina chciała przekazać coś podobnego, ale po wszystkim wstała i ucałowała przyjaciółkę w czoło. Zacisnęła usta i powieki, potem ciężko przełknęła ślinę i westchnęła.

– Dziękuję, Teo. Zabierzesz mnie do domu? – poprosiła. Bez słowa objąłem ją i opuściliśmy salę. Na zewnątrz było sporo ludzi. Załamani ściskali w dłoniach chusteczki. Cholernie ciężko było na to patrzeć. Przytuliłem mocniej Karolinę, ale wyrwała mi się, gdy zobaczyła dziewczynkę, prawdopodobnie córkę Ani. Wyglądała na sześć lat, więc obstawiałem, że to Wiara, a nie jej starsza siostra Nadzieja. Karolina przytuliła dziecko, które zaczęło bawić się jej włosami.

– Nie płacz. Jutro mam urodziny. Poproszę Pana Boga o prezent... żeby mama wyzdrowiała – powiedziała dziewczynka. Natychmiast ścisnąłem ramię Karoliny, żeby dodać jej otuchy. Członkowie rodziny, słysząc te słowa, nie potrafili zdusić szlochu.

– Wiarka. – Karolina odchyliła się i dotknęła policzka małej. – Bóg ma piękny plan. Czasem robi coś, czego nie możemy zrozumieć. Czasami nie może spełnić naszych próśb teraz i nie tłumaczy dlaczego, ale rodzice dali ci tak piękne imię, bo chcieli, żebyś nigdy nie straciła wiary. Twoja mama zawsze będzie tutaj. – Przyłożyła dłoń do jej serca. – Nawet jeśli Bóg nie będzie mógł dać ci prezentu, którego pragniesz. 

Nie pożałujeszWhere stories live. Discover now