Rozdział 27

379 61 15
                                    

Teo

Byłem mocno wstawiony i... szczęśliwy. Rozpierała mnie jakaś dziwna duma, gdy widziałem, jak dobrze bawiła się Karolina. Nim tu przyszliśmy, obawiałem się o jej samopoczucie. Pierwszy raz udało mi się ją wyciągnąć na większą imprezę. Oczywiście dlatego, że zataiłem informację, że będzie tak dużo ludzi. Z tego powodu naprawdę bałem się jej reakcji – a potem z tą dziwną dumą zauważyłem, że niepotrzebnie. Ramię trzymałem na oparciu jej krzesła. Chciałem móc nazywać ją swoją dziewczyną, ale na razie wystarczały mi chociaż złudzenia. Karmiłem się fantazją, w której ona tylko grała niedostępną. Marzyłem, by w końcu ją zdobyć. Ani trochę nie chodziło o ciało. Nie żebym jej nie pragnął, ale to naturalnie wolne tempo w dzisiejszych czasach stanowiło towar deficytowy, dlatego kręciło mnie jak cholera. Dlatego najbardziej ze wszystkiego chciałem posiąść myśli Karoliny, a nie jej ciało.

Czasami wydawało mi się, że mnie lubi – nie jak przyjaciela. Ta niepewność to były istne tortury, które jednak sprawiały, że moje uczucia względem tej dziewczyny rosły każdego dnia. Boże! Jak ja chciałem ją mieć! A jednocześnie pragnąłem, by ten etap fajerwerków trwał cały czas... Pod warunkiem, że ona brała w nim udział w ten sam sposób co ja. A tego nie wiedziałem. I odchodziłem od zmysłów. Moje myśli nieustannie krążyły wokół Karoliny.

Dopiero kiedy mnie szturchnęła, zdałem sobie sprawę, że gapiłem się na nią nie wiadomo jak długo, podczas gdy ktoś chyba zadał mi pytanie.

– Zawiesiłem się – przyznałem. – Masz... rozmazałaś się. – Wymyśliłem na poczekaniu i dotknąłem jej twarzy, by wytrzeć nieistniejącą plamę. Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc. A może właśnie zrozumiała? Nie miała makijażu, a ja pocierałem jej policzek, walcząc sam ze sobą, by nie spróbować tych cudownych ust. Poważne oczy Karoliny skutecznie mnie jednak odstraszały. Mówiły, bym nie przekroczył granicy. Opuściłem dłoń i moje myśli znów znalazły się na dole sinusoidy – nie czuła tego co ja. Tak właśnie funkcjonowałem. Raz na górze – gdy byłem niemal pewny, że mnie lubi – raz na dole, kiedy traciłem to przekonanie.

Grrrr... jeszcze trochę i zostaniesz wariatem, stary. Masz trzydzieści sześć lat. Ogarnij się i postaw sprawę jasno – powiedz jej, jakie jest twoje stanowisko!

Zrobiłbym tak! Ale stąpałem po grząskim gruncie. Musiałem być ostrożny, by nie zrazić jej do siebie. Nie zamierzałem jednak w żadnym razie odpuszczać. Powoli...

– A wy co tak umilkliście, gołąbeczki? – wtrącił pijany szwagier. Nie zapomniałem, że nie byliśmy sami, choć tak się czułem przy wielkim stole. Ludzie przekrzykiwali się wzajemnie, nie zwracając na nas uwagi, mieliśmy więc prywatność... dopóki szwagier nie zwrócił na nas uwagi. – Pocałujcie się i wróćcie do nas – zażartował.

– Durniu, to przecież Karol – wypaliłem, widząc jej zdenerwowanie. Mimo że uśmiechnęła się na moje słowa, chciałem walnąć się w ten głupi cymbał. Ze wszystkich możliwych słów wybrałem najgorsze. Wiedziałem już, że gdy znajdę się sam w swoim łóżku, będę katował się za to, że nie odpowiedziałem inaczej.

– Idę do łazienki – przeprosiła i wstała.

– To co, na drugą nóżkę? – Szwagier polał kolejkę.

– Za mojego pięknego siostrzeńca. – Uniosłem szkło. To było niebezpieczne. Alkohol robił ze mnie żałosną, zakochaną nastolatkę.

– Zatańcz ze mną – mruknęła mi do ucha pijana Werka.

– Raz, że mam nogę w gipsie, a dwa, że ja w ogóle nie tańczę – przypomniałem dziewczynie, która próbowała do mnie podbijać na każdej imprezie.

Nie pożałujeszWhere stories live. Discover now