Rozdział 8

429 60 8
                                    

Karol

Jezu, czy ja musiałam mieć taki niefart? Teodor bez kurtki motocyklowej był równie przystojny, a ja wcale nie chciałam tego widzieć z bliska! Zmieniłam nawet sklep. Robiłam teraz zakupy we wsi obok. Mało wychodziłam z domu. Do spacerów zmuszałam się każdego wieczoru, gdy było już ciemno. Uważałam, a i tak trafiłam na niego kolejny raz. W zeszłym tygodniu nie dostrzegł mnie, bo zdążyłam się schować. Zresztą szedł w towarzystwie najpiękniejszej kobiety na ziemi, która kilka razy złapała jego dłoń. Sama gapiłam się na nią zamiast na niego.

– Widzę, że faktycznie lepiej się czujesz, cieszę się.

– Tadek... – zaczęłam, specjalnie myląc jego imię. – Nie chcę być niemiła, ale możesz mnie zostawić? – rzuciłam za siebie. Już prawie biegłam.

– Gdybym miał na imię Tadek, z całą pewnością bym mógł. Pewnie nawet nie wychodziłbym z domu, gdybym się tak nazywał. A skoro oboje wiemy, że jestem Teod... – Urwał z jękiem. Chyba przystanął, bo wyraźnie słyszałam jego przekleństwa za sobą. Przyspieszyłam jeszcze bardziej i znienawidziłam się za to, że zerknęłam w jego stronę, gdy skręcałam w boczną uliczkę. Od razu zawróciłam i podbiegłam do niego. Siedział na krawężniku i trzymał się za kostkę. Przykucnęłam i uniosłam jego nogawkę.

– Spuchnięta jak diabli – szepnęłam i znów się znienawidziłam, bo podniosłam wzrok wprost na jego oczy. Lustrował mnie z uśmieszkiem. – Możesz wstać? – wymamrotałam, jakbym to ja nabawiła się kontuzji. Właściwie to chyba tak było. Kontuzji mózgu, w ramach ścisłości, bo nim się zorientowałam, już prowadziłam go do swojego domu, który znajdował się kilkanaście metrów od nas.

– W końcu przestałaś mówić, że nie chcesz być niemiła i zaczęłaś być miła. – To śmiał się, to stękał na zmianę.

– Ciekawe, jak boli skręcona kostka, gdy ktoś ci na nią nadepnie – zastanowiłam się na głos.

– Kupiłaś hurtową ilość tych czapek? – zmienił temat.

– Co?

– Twoja czapka. Ta tu. – Stuknął w mój daszek. – Gdybyś jej nie założyła, pewnie bym cię dziś nie rozpoznał. – Ton jego głosu wskazywał, że sobie żartował.

– Została mi już ostatnia, więc byłabym wdzięczna, gdybyś mi jej nie zabrał. – Stanęłam przy furtce i westchnęłam. Nie było już odwrotu. – Jesteśmy. – Otworzyłam ją i poczekałam, aż Teo przykuśtyka. Wyjęłam klucze i zanim ich użyłam, przeanalizowałam w pamięci stan mieszkania. Nie byłam pedantką, ale z racji dużej ilości wolnego czasu można było u mnie jeść z podłogi.

– Zapraszam, wchodź śmiało. – Nie mogłam się powstrzymać, by tego nie powiedzieć, zważając na trzy schodki, które nie były takie łatwe do pokonania dla mojego gościa.

– Dowcipnisia... – wyjęczał. Przestałam się nabijać i podeszłam do niego, by mógł oprzeć się na moim ramieniu. – Żarty na bok, młoda. – Zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół. – To, że jesteś silna w gadce, nie znaczy, że mnie dźwigniesz. Poradzę sobie. Możesz już wstawić wodę na herbatę. – Wyszczerzył się i zaczął skakać po stopniach na jednej nodze.

– Jesteśmy tu, żeby przyłożyć lód do twojej kostki – przypomniałam, by dać do zrozumienia, że odrobinę się zapędził. Zapaliłam światło, modląc się, by zepsute halogeny magicznie zaczęły działać. Niestety... Ledwie połowa z nich świeciła. W moim mieszkaniu panował półmrok. Miałam nadzieję, że Teo tego nie zauważy...

– Ach, tak, kostka, omal zapomniałem.

– Zaraz sobie przypomnisz, gwarantuję. Usiądź na kanapie, za moment przyjdę. – Zostawiłam go w salonie połączonym z aneksem kuchennym. Zdjęłam tylko czapkę i poszłam do łazienki, by pochować wszystko, co nie nadawało się do oglądania, gdyby Teo chciał przypadkiem skorzystać z tego pomieszczenia.

Nie pożałujeszWhere stories live. Discover now