Rozdział 22

404 63 29
                                    

Uwaga: To drugi rozdział dzisiaj. Nie wiem, jak to się wyświetla na watt, dlatego informuję, żeby nie ominąć :)

Karol

Trochę się denerwowałam, parkując na Psiaku. W porównaniu z restauracją na rynku tu znałam wszystkich.

Gdy tylko weszłam do środka, przywitał mnie Paweł. Teo jeszcze nie było, dlatego usiadłam na hokerze przy długiej ladzie. Koło mnie zbierało się coraz więcej personelu. Każdy otwarty i miły. Z łatwością wymienialiśmy zwyczajne uprzejmości, jakbyśmy znali się długo. W rzeczywistości niektórych widziałam kilka razy, innych tylko trochę więcej.

– Dzień dobry. – Donośny, nieskrępowany głos Teo rozbrzmiał w całej sali. – Smacznego wszystkim – dodał i przy akompaniamencie powitań podszedł do nas. – Siemasz, Karol. – Poczochrał moje włosy i wystawił pięść, którą przybiłam. W pierwszej chwili ucieszyłam się, że odzyskał pogodę ducha, jednak kiedy zaczął sprzedawać buziaki swoim koleżankom zza lady, poczułam się fatalnie. Może nawet nie byłoby mi aż tak przykro, ale każdą jedną poczęstował komplementem. Zauważał nową fryzurę, kolor paznokci czy ładne perfumy. Fakt – nie miałam żadnej z tych rzeczy, ale byłam dziewczyną, a on przywitał się ze mną w taki sam sposób jak z Pawłem...

Robiąc dobrą minę do złej gry, patrzyłam na kobietę, która weszła do restauracji zaraz za Teo. Była ikoną doskonałości i elegancji. Wysoka, szczupła, opalona, odziana w seksowną garsonkę i na wysokich obcasach. Włosy, paznokcie oraz makijaż nieskazitelne i dopracowane w najmniejszym szczególe. Jeśli to była Karolcia, to nie wiedziałam, jak uda mi się dłużej utrzymać w jednym kawałku.

– Marta Karol, Karol Marta – przedstawił mi słynną panią manager, której nie miałam okazji jeszcze poznać, bo z reguły przebywała tam, gdzie nie było Teo. Odetchnęłam z ulgą, że to tylko ona. – Głodna? – Wskazał na mnie palcem.

– Nie.

– Na pewno jesteś głodna, ale liczysz te swoje posiłki i nie możesz zjeść. Weź chociaż jabłko. – Puścił do mnie oko, zgarnął z lady owoc i mi podał. – Daj mi chwilę, zostawię klucze oraz dokumenty i zaraz znikamy – rzucił za siebie i poszedł na zaplecze, a ja zostałam z jabłkiem w ręku. Nie liczyłam posiłków, w zasadzie nie miałam żadnej diety. Tak to z reguły bywa, że szewc bez butów chodzi.

Zdążyłam dopić kawę i zmierzyć wzrokiem każdy centymetr ciała kobiety, która z telefonem przy uchu prowadziła jakieś zapisy w karcie z menu, ale Teo wciąż nie było.

– Jestem – obwieścił nagle, podchodząc do mnie. Podniósł moją dłoń i ugryzł jabłko, które wciąż trzymałam. – Z twoich rąk wszystko jest dużo lepsze, młoda – zażartował. – To co, lecimy?

– Chyba zapomniałeś o czymś. – Odwróciłam się, by zobaczyć podniesioną idealną brew managerki. Kobieta złowrogo wpatrywała się w Teo.

– Ach tak? – warknął, drapiąc się po brodzie. Podszedł do lady, skoczył na nią i usiadł. Szybkim ruchem złapał Martę za rękę i pociągnął do siebie. – Pożegnać się. – Cmoknął ją w policzek i zszedł z baru. – Wracam za dwa tygodnie, szefowo.

– Teodorze!

– Nie zapomniałem. Masz całe zestawienie na pendrivie, a pendrive'a w torebce. – Puścił jej oko i zawiesił ramię na moim karku. – Spadamy, młoda, z tego grajdoła.

– To w czym ci pomóc? – Gdy ruszyliśmy, przeszłam do rzeczy.

– Najpierw potrzebuje podwózki, bo zostawiam tu samochód.

– Najpierw? – Zagwizdałam, jakbym była pod wrażeniem. – Jak długa jest lista?

– Mogę poprowadzić?

Nie pożałujeszWhere stories live. Discover now