Weekend okazał się porażką. Postanowiłem wymazać go z pamięci i skupić się na zbliżających egzaminach. Wszedłem do klasy niewyspany z podkrążonymi oczami, a na przywitanie wybiegł mi Don Cheat.
— A kogo widzą moje oczy. To ten sławny Marcus Lainer! — uścisnął mnie na powitanie.
— Ciebie też miło widzieć Don — odpowiedziałem zajmując miejsce. Don Cheat to syn koreańskich właścicieli amfetaminy. Są najlepsi na rynku, dlatego pozbywają się konkurencji. Don siedział w domu, bo mieli drobne kłopoty i pomagał w ich rozwiązaniu. Był wiecznie wyluzowany przez rodzinny towar, który zabierał z domu pod nieobecność rodziców.
— Jak w domu? — zapytałem.
— Ci od konkurencji sprzątnięci, więc już dobrze. Dostałem pochwałę od ojca, bo stwierdził, że wychodzę wreszcie na ludzi.
Wziął łyka mojej wody i od razu ją wypluł.
— Myślałem, że przyniosłeś wódkę.
— Sam sobie przynieś wódkę kretynie — prychnąłem — Przez ciebie będę musiał iść po nową wodę, bo ta nie wystarczy mi do końca dnia.
— Wybacz Panie, że pozbawiłem cię napoju bogów, którym jest woda.
Klęknął przede mną składając pokłon. Obaj wybuchnęliśmy śmiechem. Brakowało mi Dona. Nieważne w jak beznadziejnej sytuacji się znajdujesz, to Don Cheat sprawi, że chwila stanie się lepsza. Imponowała mi w nim inna spostrzegawczość na otaczający świat. Zawsze próbował, tylko nastraszyć, albo dać naukę, a to kończyło się śmiercią. Gdy Don Cheat odpalił się na maksa pewne było, że ofiara nie wyjdzie z tego żywa.
To właśnie moje życie. Jestem Marcus Lainer z paczką ludzi, którzy chcieli mnie zabić. Z czasem każde z nas poznało się na sobie i stworzyliśmy drużynę, dzięki której mieliśmy nieograniczoną władzę w szkole. Oczywiście przysługi przypadały mnie, bo odwalałem najbrudniejszą robotę, a oni jedynie po mnie sprzątali. Shelly Mindow, Lu Lortis, Clark Drenk, Don Cheat i ja. Piątka psychopatycznych dzieciaków i można do nich dołożyć Intesa i Johna.
☠️☠️☠️
Szedłem do gabinetu Schi. Przyszedł do mnie Kerton i zza drzwi wydarł się, że Schi chce ze mną porozmawiać. Udałem się więc na spotkanie z przeznaczeniem. Na korytarzu minąłem Elenę, której ktoś mocno przywalił, bo limo pod okiem nie wzięło się znikąd.
— Na co się gapisz Lainer — warknęła w moją stronę, gdy ją mijałem.
— Chciałbym poznać imię tego, kto cię tak pięknie urządził. Jak go spotkasz możesz przekazać, że Marcusowi Lainerowi się podoba i może zwerbuję go do wyjazdów na misję.
Zaśmiałem się, a w zamian dostałem środkowy palec Eleny.
— Pamiętaj, że jesteś niżej w hierarchii suko.
Dwóch mnichów otworzyło mi drzwi do samego dyrektora. Bywam tu często od dnia, gdy dostałem pierwszą misję do wykonania. Byłem pięć lat młodszy, zestresowany i się bałem... Strach zawsze mi towarzyszył, ale z upływem czasu stał się moją najsilniejszą bronią.
Serten siedział przy biurku. Widząc mnie wskazał ręką fotel naprzeciwko niego.
— Miło cię widzieć Marcusie — odrzekł biorąc łyk kawy, albo jego magicznej mikstury na odmłodzenie.
Nie musiałem o nic pytać, bo wysunął teczkę z podpisem misja. Czyli szykuje się zabawa pomyślałem. Oderwanie się od ciągłego siedzenia i patrzenia na bijących się kretynów. Wreszcie adrenalinka i przypływ strachu nadchodzi.
YOU ARE READING
The fight of our lives
Teen Fiction"A piekielna gra toczyła się dalej..." Marcus Lainer od dwunastego roku życia uczęszcza do Denvord Academy, zwanej powszechnie szkołą zabójców. Od dziecka w jego głowy tliły się mordercze zapędy, więc Denvord Academy była idealnym miejscem dla niego...