☠️ Zabójcy, kontra mordercy ☠️

78 13 0
                                    


Podczas drogi do szkoły zastanawiałem się, czy Schi przyjmie Patricka Rashorda do szkoły. Zostałby szczurem, leżał na dnie, ale byłby bezpieczny. Chociaż... skoro Erneck nie żyje, to nawet szkoła nie uchroni tego chłopaka przed śmiercią. 

Jego los został przesądzony.

Clark nie wyglądał dobrze. Kazaliśmy mu nie spać za wszelką cenę, choć majaczył, że jest zmęczony. Musiał wytrzymać do końca podróży. W szkole zajmą się nim odpowiednie służby, żeby dotarł do zdrowia. Tutaj my musimy trzymać go przy życiu w inny sposób. Choć znajomy Dona zatrzymał krwotok, to nie oznaczało, że z Clarkiem jest wszystko okej.

Była noc. Bardzo ciemna noc. Na niebie nie było żadnej gwiazdy, a ja musiałem zawieźć nas jak najszybciej do szkoły. Dla siebie, dla Clarka, dla Dona i nawet dla tego palanta, który co chwilę budził Clarka na nasz rozkaz.

Podczas drogi przypomniałem sobie, że nie spytałem o najważniejszą rzecz. O szefa, który zlecił zakup noża Athame.

— Ej ty. Jak nazywa się twój szef?

Patrick zesztywniał. Dostrzegłem to w lusterku, gdy zapytałem od razu zesztywniał. Ten chłopak ukrywa znacznie więcej, niż nam się wydaje.

— Owen Tolar... Tak się właśnie nazywa — powiedział bez wahania. Czułem za to w jego głosie lekkie obawy. Tylko przed czym miałby je mieć?

Nie potrzebowałem więcej informacji. To co powiedział zakodowałem w głowie. Nazwisko szefa również mam. Teraz wystarczy doprowadzić się do ładu i składu, żeby ruszyć naprzód.

Droga do szkoły strasznie się dłużyła. Chciało mi się spać. Myślałem tylko o ciepłym pokoju i wejściu pod kołdrę i wielogodzinnym spaniu. O tym marzyłem w tej chwili. Ten dzień wykończył nas wszystkich. Clark o mało nie zginął, Don jest poobijany, ale stabilny, a ja zarobiłem strzałkę w ramię. Zwykle po takich akcjach wyczerpani jadąc w aucie i tak mieliśmy energię, żeby słuchać phonku na cały regulator. Nie przeszkadzało nam to, ponieważ byliśmy młodsi i bardziej nierozsądni. Dzięki niemyśleniu nie baliśmy się tego co przyniesie przyszłość. Teraz jest inaczej. Nadal jesteśmy tą samą drużyną, ale jej duch walki i wiecznej radości odszedł i nawet nie potrafię wytłumaczyć z jakiego powodu tak się stało.

Nagle w oddali ujrzałem postać. Nie jakąś tam zwykłą postać. To była ona... Morderca przyszłych dziedziców i ludzi, którzy mieli z nim powiązanie. Tuż obok niego stał drugi. Wyglądali identycznie. W brązowych strojach mnichów trzymający w ręku nóż. Tylko jeden z nich miał artefakt. Tylko u jednego z nich spoczywała tak zabójcza broń.

Nagle w tym samym momencie auto stanęło... nie wiadomo dlaczego.

Don i Patrick też ich zauważyli. Clark nie kontaktował, ale to może i lepiej. Dzisiejszy dzień i tak mocno go załatwił. Razem z Donem wyszliśmy na zewnątrz, bo tylko my mogliśmy stawić im czoło. Przedziurawili nam oponę pułapką. Szlag by to.

— Marcus to chyba nie jest dobry pomysł — wyszeptał Don patrząc na zabójców kilkanaście metrów przed nami.

— Amfetamina ci się skończyła? Gdzie twoja zabójcza odwaga? Rusz dupę i stawmy im czoło. Zabójcy przeciwko mordercom — powiedziałem.

Chyba zrozumiał. I tak nie mieliśmy innego wyjścia. Do szkoły było jeszcze kawał drogi, a Clark nie dałby rady pomóc nam walczyć. Kolega Dona na zabójcę też nie wyglądał. Byliśmy tylko my przeciwko im i nawet zaczęło mnie to kręcić.

The fight of our livesWhere stories live. Discover now