☠️ Groźba ☠️

48 5 0
                                    

        Piętnaście minut później dwa samochody zaparkowały na podjeździe. Czarne Porsche 911 Carrera i tego samego koloru chevrolet Camaro SS. Te samochody rozpoznałbym wszędzie, więc nie zdziwiłem się, gdy przez okno ujrzałem grupę swoich przyjaciół z wyjątkiem Clarka.

Od czasu odwiedzenia szopy Williamsa przestałem ufać Clarkowi, w zasadzie nigdy nikomu nie ufałem na sto procent, bo tak mogę ufać jedynie sobie. Clark był częścią drużyny, ale przestał uczestniczyć we wspólnych spotkaniach. Wiedziałem, że niebawem zorientuje się, ze coś jest nie tak, a ja musiałem wymyślić dobre i przemyślane kłamstwo, żeby uwierzył.

Nie wyszedłem na powitanie, bo wszyscy dobrze znali drogę do domu. Lu, Don i Shelly praktycznie uważali go za swój dom, więc nie było potrzeby, abym miał ich witać u progi drzwi.

— Zabalowałeś wczoraj ze Strucker? — zapytał rozbawiony do szpiku kości Don czochrając moje niedawno wilgotne włosy. Nie lubiłem, gdy ktoś dotykał moich włosów, więc od razu spuściłem mu lepe po głowie, żeby wiedział dlaczego ją dostał.

Popatrzyłem na niego gniewnie. W tej samej chwili odkryłem też codzienność. Był jak zwykle naćpany. Że nadal był zdrowy zażywając dzień w dzień ten sam towar.

— Czy ty nie możesz choć raz... choć raz być trzeźwy? — zapytałem, a chłopak tylko zajął miejsce obok mnie klikając w przycisk pilota, aby kontynuować odcinek serialu.

— To mój ulubiony serial. Cieszę się, że zdecydowałeś go obejrzeć.

— Gdybyście mi nie przeszkadzali, to może i bym go oglądał – prychnąłem.

Zaraz potem do środka weszła reszta. Ubrani w codzienne stroje, jak zwykli mieszkańcy Yonkers, choć większość z nich nawet tu nie mieszkała. To było miasteczko moje, Clarka, Shelly i Johna. Reszta była rozwiana po innych częściach Stanów Zjednoczonych i nie tylko.

— Nie ma to jak w skromnych progach Lainera— prychnął Intes. Nie znosiłem go. Oczywiście nie aż tak bardzo, jak Strucker, ale on też potrafił nieźle mnie wkurzyć. Spoglądając na wszystkich zdałem sobie sprawę, że to będzie kolejny długi i wyczerpujący dzień. Takie kochałem najbardziej.

— Czujcie się jak u siebie. A sorry poprawka przecież już to właśnie robicie.

Wszyscy wybuchli śmiechem, gdy każdy robił to co chciał. John razem z Lu grzebali mi w lodówce wyciągając jedzenie, bo rzekomo strasznie zgłodnieli przez całą drogę. Intes przeglądał regał z książkami wyjmując co kolejną książkę, żeby się jej przyjrzeć. Don w skupieniu oglądał Umbrella Academy, a Shelly robiła kawę w swoim ulubionym kubku, który był po prostu jej zważając na fakt, że bywała u mnie bardzo często.

— No więc? — zapytałem, gdy wszyscy usadowili się wygodnie nie przeczesując mi już całego salonu, ani kuchni.

— Ogarnęliśmy sprawę z Eleną. Jej ciało wygląda, jakby rozszarpały je dzikie zwierzęta. Nie będzie żadnych podejrzeń — powiedziała Lu.

Z jednej strony poczułem ulgę. Zaś z drugiej wiedziałem, że gdy znajdzie się ciało Eleny jej rodzice za wszelką cenę będą chcieli nam dokopać i znaleźć zabójcę. Tacy byli. W końcu ona musiała po kimś odwiedzić tą sukowatość, z którą nie dało się wytrzymać. Znałem jej rodziców. Kilka razy pojawili się w klubie szachowym Sui. Ich wyższość , duma oraz uprzedzenie do niższych klas społecznych w jakimś stopniu mi imponowały. Nie, dlatego, że tak uważali, ale w sposób, jaki to przedstawili. Ale mieli też jedną ogromną wadę, przez którą ta rodzina była dla mnie skreślona na całej linii. A mianowicie nie doceniali innych pracowników na rynku pracy, a to mogło w przyszłości mocno ich zgubić. 

The fight of our livesWhere stories live. Discover now