☠️ Oficer ☠️ 15 lat

67 10 0
                                    


Przeglądałem się w lustrze od dobrych kilku minut. Sui stała z tyłu i co jakiś czas poprawiała leżący na mnie smoking, aby był idealny. To była jedna z ciekawszych chwil mojego życia. Mianowicie do szkoły miał przyjechać sam oficer Anthony Williams. Jego osoba znana była mi już za czasów dzieciaka. Pamiętam, jak ojciec oglądał wywiady z nim i strasznie go podziwiał.

Ciekaw jestem, jaka byłaby jego reakcja, gdyby dowiedział się, że ten sam człowiek odwiedzi właśnie Denvord Academy i wręczy trofeum zabójcom za dobre wykonywanie poleceń. W tym wszystkim chodzi o to, że jest nam niezmiernie wdzięczny za to, że zabiliśmy grupkę niebezpiecznych typów, którzy wykradli tajne zapiski premierów i innych ważnych ludzi w Ameryce, a potem sprzedawali je na czarnym rynku. Oficer skontaktował się z Schi i poprosił, żeby jego dzieciaki załatwiły tą sprawę. Tak też zrobiliśmy i właśnie za to mieliśmy zostać nagrodzeni.

Sui dalej grzebała przy moim smokingu, jakby miała zaraz wybuchnąć. Była zestresowana, bo kątem oka zauważyłem, że trzęsą jej się dłonie. Rozumiem, że przyjeżdżał do nas sam oficer, albo pułkownik, kto jak woli, który jest najbliżej prezydenta. Najlepsze w tym jest to, że tak ważna osoba dowiedziawszy się o naszej szkole nie zrobiła nic, żeby ją zlikwidować. A jeszcze spisała umowę z Schi w celu łapania zbirów chodzących po ulicach Ameryki. Mieliśmy zostać niewidzialni, ale mieliśmy też rozwiązywać sprawy, z którymi nie potrafiła poradzić sobie policja.

— Jestem z ciebie taka dumna — uściskała mnie Sui, a ja próbowałem uwolnić się z jej uścisku. Wiedziała, że nie znosiłem czułości, a mimo to zawsze mnie nimi obarczała.

— No Marcus mógłbyś choć ten jeden raz przyjąć matczyne czułości — dodała z oburzeniem, gdy się wyrwałem.

— Jestem na to za stary.

— Oj tak, bo jesteś taki wyrośnięty, że nie wiem. Normalnie widzę tu dwa metry wzrostu i pełnoletność na karku.

Oboje wybuchliśmy śmiechem. Dobrze, że przyjechała. Dzięki temu ten dzień stał się o wiele lepszy. Zawsze taki był, gdy Sui była w pobliżu. Miała dar rozśmieszania i niebywałe poczucie humoru, które uwielbiałem.

Gdy dzwonek zadzwonił to był znak. Pora wybrać się do wielkiej sali po wręczenie trofeum. Czułem się trochę, jak sportowiec, który odbiera nagrodę za wygraną i wszyscy z nim się cieszą. To właśnie miało spotkać mnie, Shelly, Lu, Clarka. Dona, Johna i Intesa. To był nasz dzień. Dzień naszej chwały i uwielbienia.

Gdy Sui wchodziła do rzędu widowni posłała mi kciuki w górę i wiedziałem, że nie mam się czym stresować. Za kurtyną stali już inni. Wyglądali naprawdę dobrze. Dziewczyny poszły w klimat siostrzanej ręki i postanowiły wyglądać dokładnie tak samo. Spięte włosy w kok, róża ozdabiająca ich szyje i czerwone błyszczące sukienki. Wyglądały bardzo ładnie.

Schi zaczął przemowę. Kątem oka dostrzegłem widownię. Była liczna. Jeśli się nie myliłem wszystkie miejsca były zajęte przez naszych bliskich i resztę uczniów. To była przełomowa chwila dla szkoły. Schi mówił... mówił... i mówił, aż w końcu wyczytał na środek oficera Anthonego Williamsa.

— Jestem zaszczycony będąc w tym miejscu. Słyszałem od dekady pogłoski, że istnieje szkoła zabójców, której celem jest kształtowanie przyszłych dziedziców świata. Nie wierzyłem w to. Nie było żadnych dowodów na istnienie tego miejsca. Do czasu, gdy zobaczyłem na ulicy młodzieńca. Marcus Lainer. Myślałem, że mam halucynacje, bo chłopak od czterech lat był martwy. Byłem nawet na jego pogrzebie.

Tego nie wiedziałem. Ciekawe usłyszeć po kilku latach, że gdzieś na cmentarzu jest twój nagrobek z wyrytym imieniem i nazwiskiem. Ludzie obchodząc święto zmarłych zapalają mi lampiony i modlą się o moją duszą nie wiedząc, że ona żyje nadal w postaci ciała. Wszystkie ciotki, wujki i tak dalej. Wszyscy żyją w kłamstwie.

The fight of our livesWhere stories live. Discover now