Nie mogłem zasnąć. Całą noc wpatrywałem się w okno podziwiając pełnie księżyca. Ręka co jakiś czas wywoływała nieprzyjemny dreszcz, który szybko znikał. Myślałem, ale za bardzo nie wiedziałem nawet o czym. Zastanawiałem się, czy to co dzieje się teraz nie przyniesie odwrotnego zakończenia.
Schi wymiękł, choć o tym nie wspomniał. Nie mógł przyznać mi racji, a ja nie nawrzucałem mu, że się boi. Zawsze trzymał wszystko w środku, zresztą ja tak samo. Nie mówiłem nic, nie pokazywałem uczuć. Byłem z kamienia. Opancerzony. Nikt nie mógł dostać się do mojego wnętrza, bo na to nie pozwalałem.
W pewnym momencie usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi. Strasznie skrzypiały za każdym razem, gdy wchodziła, bądź wychodziła pielęgniarka. Olałem to, bo myślałem, że to znowu ona. Przyszła sprawdzić, czy wszystko dobrze z Clarkiem. Zaglądała do nas co godzinę, więc nawet, gdybym spróbował zasnąć, nie udałoby mi się przez pryzmat tych cholernie tłuczących się drzwi.
Ale to nie była ona...
W drzwiach ukazała się blondynka. Miała spięte włosy w koński ogon i wychodne ubranie na sobie. Przypuszczam, że to nie była jej piżama, bo raczej nikt nie sypia w jeansach i bluzie z kapturem. Zdziwiłem się jej widokiem. Może to tylko moje halucynacje. Ale nie, dziewczyna ruszyła pewnym krokiem w moją stronę nie zatrzymując się ani przez chwilę. W ręku trzymała książkę. Moją książkę. Skąd do diabła miała moją książkę w ręku. W dodatku tą ulubioną, której jeszcze nie doczytałem. To było co najmniej dziwne, bo przy moim łóżku rozgościła się właśnie...
Isabel Strucker...
— Co ty tu robisz? — rzuciłem beznamiętnie. Jej widoku mi tylko brakowało w całej tej sytuacji, która mi się przytrafiła — I dlaczego masz ze sobą moją książkę?
— Shelly powiedziała, że pewnie chciałbyś ją dokończyć będąc tutaj i powiedziała, że skoro już się do ciebie wybieram to, żebym ci ją zaniosła — wymamrotała. W jej głosie usłyszałem nadzieję. Pewnie przyszła tu z nadzieją, że powitam ją z otwartymi ramiona i podziękuję, że się zjawiła. Lecz nie tym razem i na pewno nie jej. Łączy nas zaledwie wspólna misja i to wszystko.
— Nie musiałaś. Jakbyś nie zauważyła jest noc, więc nie mam jak jej czytać, a po drugie nie lubię nieproszonych gości. Masz znowu pecha Strucker.
Położyła książkę na stoliku i usiadła na krześle mieszczącym się obok łóżka. W co ona grała, co chciała uzyskać będąc tutaj. Od początku dawałem jej znać, że między nami niczego nie będzie, nawet tej przyjaźni i więzi, którą mam zresztą osób z drużyny. Ich znam od dzieciaka. Od dwunastego roku życia. Ją znam... Jej tak naprawdę nie znam.
— Masz zamiar tu siedzieć?
— Mam zamiar poczekać, aż wreszcie zrozumiesz, jakim dupkiem jesteś Marcus — stwierdziła.
— Nie będę cię przepraszał, jeśli tego oczekujesz.
— Nie oczekuje tego... Nie oczekuje od ciebie nic w zamian, bo wiem, że mi tego nie dasz z powodu swojej wyidealizowanej osobowości — powiedziała z nutą łamiącego się głosu. Czyżby jej na mnie zależało? Nawet jeśli tak było to miała jeszcze większego pecha. Była szczurką, a ja nie mogę pozwolić sobie na hańbę. Za to jednak większym problemem było to, że ja nie kochałem. Miłość to rzecz ulatniająca się. Coś w co wierzą ludzie, ale nie ja. Dla mnie uczucia nie istnieją. To tylko słowa wymyślone przez naukowców, którzy uważali, że dzięki temu ludzie się połączą wierząc w marny przesąd o miłości od pierwszego wejrzenia, czy bratnich duszach kończąc na przeznaczeniu dwóch osób.
CZYTASZ
The fight of our lives
Dla nastolatków"A piekielna gra toczyła się dalej..." Marcus Lainer od dwunastego roku życia uczęszcza do Denvord Academy, zwanej powszechnie szkołą zabójców. Od dziecka w jego głowy tliły się mordercze zapędy, więc Denvord Academy była idealnym miejscem dla niego...